Droga.
Przemierzyli szmat drogi, chociaż
Ivy sama nie wiedziała, czego ma się tam spodziewać. Jechali w milczeniu,
dziewczyna nie była rozmowna, nie była w humorze, no cóż się dziwić. Brunet
zaparkował auto w jakiejś, wręcz podejrzanej uliczce. Byli na pół godziny przed
czasem.
- Jaki jest dokładny adres?
- Foreststreel dwieście trzydzieści
dziewięć przez jedenaście.
- Zatem w lewo.
Wyszli na głównej drodze, skręcili w
dwie boczne uliczki. Foreststreel mieniło się w blasku porozrzucanych butelek i
kartonów. Było tam szczególnie mokro. Kałuże były brudne. Z rynn ściekały
stróżki wody. Znaleźli budynek do którego dążyli. Małą biblioteczkę. Ivy
zastanawiała się czy to aby nie pomyłka, albo jakiś żart. Mieli cztery minuty
do wyznaczonej godziny. Blondynka ledwo trzymała się na nogach, głowa puchła od
bólu. Była zmęczona. Zmęczona życiem. Komiczne, zwłaszcza jeśli patrzeć na jej
wiek. Nick wyjął z kieszeni jeansowej, lekko znoszonej kurtki, paczkę
papierosów. Uchylił ją, po czym zwinnym ruchem ręki chwycił jednego z
pozostałych, osamotnionych papierosów i włożył do ust. Podpalił i się zaciągnął
tytoniem. Chciał już schować paczkę, ale ze zwątpieniem, wyciągnął ją w stronę
Ivy.
- Nie palę.
- Na pewno? – skinęła głową.
Spojrzała na niego, i zmierzyła w
kierunku drzwi. Pchnęła je. Były cięższe niż się wydawały. Do tego drewno
napuchło od wilgoci, co utrudniało ich zamknięcie. Rozległ się lakoniczny
dzwonek. Rozejrzała się. Biblioteka wyglądała na starą. Jak i książki, które
się tam znajdowały. Nie było nikogo. Przeszła między drewnianymi półkami.
Przyjrzała się oznakowaniu na nich widniejących. Jakiś kod cyfrowy. „5” –
fantastyka. Dawno nie czytała żadnej książki. Przejechała palcem i zatrzymała
się na „Szeptem”. Z naklejką „48”. Nadal była sama. Zdjęła książkę z półki i
następną po niej. „Crescendo”, „KONTYNUACJA BESTSELLEROWEJ POWIEŚCI SZEPTEM…”,
„49”. Ciekawy system kodowania książek. Coś jej zalśniło. Położyła książki na
biurku, przy którym powinna siedzieć bibliotekarka. Spojrzała w stronę wyjścia.
Nicolas rozmawiał przez telefon.
Ostatnia półka. „12”. No pewnie.
Wyjęła kartkę z kieszeni. „12.26”. Przejechała palcem po książkach… „24, 25,
27…”, nie było tej, którą szukała. Szła na sam koniec. BUM. Odwróciła się.
Zrzuciła książkę. A to łamaga. Podniosła ją. Przetarła po czarnej okładce i
zdmuchnęła kurz. „Numerku, gdzie jesteś… nie widzę gdzie leżałaś…” hmm. Dziwne.
Jako jedyna ma „wytatuowany” swój numerek w czarnej skórze. „26”. „Skąd ty się
tu wzięłaś kochana”- szepnęła. Otworzyła ją. Pożółkły papier… no pewnie. Zero
informacji, zero nadruku, gładka jak szkicownik, a jakżeby inaczej.
- Fascynujący dziennik nieprawdaż? –
odezwał się skrzeczący, kobiecy głos tuż za nią.
Ivy wrzasnęła i upuściła książkę.
Przyłożyła rękę do serca i wzięła głęboki oddech. Kobieta potwornie ją
wystraszyła. Nie słyszała jej kroków. Odwróciła się w jej stronę, nadal
skołowana. Siwa staruszka, o długich białych włosach, zaplecionych w warkocz
patrzyła na nią miodowymi oczyma i uśmiechała się.
- Przepraszam, wystraszyła mnie
pani. – podniosła książkę.
- Nic się nie stało kochanie. Nie
przez przypadek szukałaś akurat tego egzemplarza…
- Emm, spadła, chciałam ją odłożyć…
- Podejdź do kontuaru. Masz kartę
biblioteczną?
- Nie stąd.
- To w takim razie czemu nie
skorzystałaś z tej, do której jesteś przypisana? – patrzyła przenikliwym
wzrokiem.
- Emm, wpadłam przejazdem…
- Nie wątpię.
- Podpisz się tu, a wyrobię ci
kartę. – podała mały świstek papieru. Ivy mu się przyjrzała. Standardowe pytania
o dane… „Nie przedstawiaj się” – przypomniało jej się. „Fuck” – co ma teraz
zrobić.
- Jakiś
problem? – Uśmiechnęła się do Ivy z nutką irytacji.
- Nie, nie. – wypisała ją starannie.
- Masz w co włożyć książki?
- Niestety. – pokręciła głową.
- To zapakuję ci do firmowej torby.
- wzięła książki pod biurko.
- Dziękuję.
- Ależ proszę. – podała papierową
torbę blondynce.
- Emm… - podrapała się po karku –
Nie ma pani przypadkiem da mnie czegoś?
- A co ja bym mogła dla ciebie mieć
kochanie?
- Tsaa… Raczej nic… Dobranoc.
- Do zobaczenia.
Wyszła z
biblioteki jeszcze bardziej skołowana, niż jak tu przyszła. Może zaszła jakaś
pomyłka? Może jest gdzieś jeszcze ulica, która nazywa się identycznie i
pomylili je.
- Załatwione?
- Ty, słuchaj… jest gdzieś jeszcze
ulica o tej samej nazwie?
- Nie w Dublinie.
- Aha, no dobra.
- Coś nie tak?
- Nie, wszystko jest… okej.
W drodze powrotnej zaczęło padać,
Ivy siedziała skulona na swoim siedzeniu, patrząc jak strużki deszczu wędrują
po szybie. Kurde – nie otrzymała żadnych istotnych informacji. Był to zwyczajny
żart, a ona dała się nabrać. Tsa, i po co jej ten dziennik. Odda go przy
najbliższej okazji. Dała się na taki kawał drogi, po książki, które mogła
wypożyczyć, chociażby w szkole. Tsa, fenomenalnie. Gorzej, jak to było
zaplanowane, ktoś celowo chciał ją wybawić z domu… Ale dlaczego? Skoro i tak,
cały czas była w szpitalu? Ale, przecież ten ktoś, mógł nie wiedzieć, że akcja
potoczy się tak, jak się potoczyła. Oznaczałoby, że pożar był przypadkowy, albo
poluje na nią więcej, niż jedna osoba. „Wszystko sobie uroiłam, nie dzieje się
nic nadzwyczajnego, po prostu wariuję. Nikt nie planuje na nikogo zamachu.
Nicolas mi pomaga, bo jestem szajbuską, która chciała skoczyć z klifu i jest
jemu jej żal. Ekstra.”
Dojechali na powrót pod szpital. Ivy
siedziała skulona jeszcze przez chwilę. Wraz z odchodzącym słońcem, przybył
wiatr, który szarpał, swoimi ostrymi mackami pobliskie drzewa. Nie chciała tam
wracać, ale chciała zmienić mamę, żeby ta mogła trochę odpocząć. Bała się lekarzy,
szpitali. Nie lubiła tego miejsca.
- Nie uwierzę, że chciałaś jechać
tak daleko, tylko po książki. – wypalił.
- Przepraszam.
- Nie masz za co, ale nie mam
pojęcia o co chodziło. Sądzę, że nie o książki. Powiesz mi?
- Muszę iść zmienić mamę. A raczej
ją przekonać, żeby pozwoliła mi ją zmienić. Więc…
- Aha, czyli mi nie powiesz. –
zaśmiał się – iść z tobą?
- Ty też odpocznij, nie sądzę, żebyś
chciał siedzieć w szpitalu, z siedzącym, nieobecnym zombie. – uśmiechnęła się prawie
niezauważalnie.
Namówiła matkę, żeby ta poszła do
domu, to było wielkie wyzwanie, uparta Rosalie nie chciała iść. Zarzekała się, że
nie jest śpiąca, może spokojnie zostać, a wtedy pójdzie do pracy. W końcu
jednak uległa. Próby przekonania o to samo Nicka, nie wchodziły w grę.
Siedzieli na kanapie w pokoju Nataszy. Nick był dziwnie troskliwy. Przynosił
Ivy napoje, żeby się nie „odwodniła”. Czuła się jakby to ona była pacjentką.
Opowiedział jej historie, o tym jak
z kumplami udali się w pogoń, za białym królikiem, który zaprowadził ich do
lasu. Oni zaś, bez przerwy za nim biegli, nie spodziewali się jednak, że dojdą
aż na bagna. Na szczęście jeden z nich był na tyle mądry, i nie wbiegł tam. Nick
razem z Chadem byli pogrzebani po biodra w bagnie, a Dawid stał na brzegu i się
z nich śmiał, wyciągnął ich gdy zaczęli w nim jeszcze bardziej tonąć. Przytoczył również, jak na obozie udawał „wielką stopę”, po
to żeby nastraszyć swoich kumpli, ale nie spodziewał się tego, że połowa obozu
faktycznie się go przestraszy i zacznie rzucać kamieniami, żeby się przed nim
bronić, myślał raczej, że zaczną się z niego śmiać.
-
Ivy. – szepnął - Jest już po trzeciej, może się trochę prześpij.
- Nie jestem śpiąca.
- Oczy ci się same zamykają. –
zaśmiał się lekko rozbawiony.
- Dam radę. Serio.
_________________________________________
Sorka, że tak długo, coś nie mam ostatnio weny :((
A teraz nutki... Coś innego niż zawsze. ▼Pożegnanie ▲Wehikuł
Pamiętajcie, warto wszystkiego próbować, życie jest zbyt krótkie. Niektórzy ludzie, miejsca,m rzeczy są inne niż nam się wydaje.
Zapraszam do komentowania.
Żyjcie chwilą ♥