niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział 8



Droga.
 

            Przemierzyli szmat drogi, chociaż Ivy sama nie wiedziała, czego ma się tam spodziewać. Jechali w milczeniu, dziewczyna nie była rozmowna, nie była w humorze, no cóż się dziwić. Brunet zaparkował auto w jakiejś, wręcz podejrzanej uliczce. Byli na pół godziny przed czasem.
            - Jaki jest dokładny adres?
            - Foreststreel dwieście trzydzieści dziewięć przez jedenaście.
            - Zatem w lewo.
            Wyszli na głównej drodze, skręcili w dwie boczne uliczki. Foreststreel mieniło się w blasku porozrzucanych butelek i kartonów. Było tam szczególnie mokro. Kałuże były brudne. Z rynn ściekały stróżki wody. Znaleźli budynek do którego dążyli. Małą biblioteczkę. Ivy zastanawiała się czy to aby nie pomyłka, albo jakiś żart. Mieli cztery minuty do wyznaczonej godziny. Blondynka ledwo trzymała się na nogach, głowa puchła od bólu. Była zmęczona. Zmęczona życiem. Komiczne, zwłaszcza jeśli patrzeć na jej wiek. Nick wyjął z kieszeni jeansowej, lekko znoszonej kurtki, paczkę papierosów. Uchylił ją, po czym zwinnym ruchem ręki chwycił jednego z pozostałych, osamotnionych papierosów i włożył do ust. Podpalił i się zaciągnął tytoniem. Chciał już schować paczkę, ale ze zwątpieniem, wyciągnął ją w stronę Ivy.
            - Nie palę.
            - Na pewno? – skinęła głową.
            Spojrzała na niego, i zmierzyła w kierunku drzwi. Pchnęła je. Były cięższe niż się wydawały. Do tego drewno napuchło od wilgoci, co utrudniało ich zamknięcie. Rozległ się lakoniczny dzwonek. Rozejrzała się. Biblioteka wyglądała na starą. Jak i książki, które się tam znajdowały. Nie było nikogo. Przeszła między drewnianymi półkami. Przyjrzała się oznakowaniu na nich widniejących. Jakiś kod cyfrowy. „5” – fantastyka. Dawno nie czytała żadnej książki. Przejechała palcem i zatrzymała się na „Szeptem”. Z naklejką „48”. Nadal była sama. Zdjęła książkę z półki i następną po niej. „Crescendo”, „KONTYNUACJA BESTSELLEROWEJ POWIEŚCI SZEPTEM…”, „49”. Ciekawy system kodowania książek. Coś jej zalśniło. Położyła książki na biurku, przy którym powinna siedzieć bibliotekarka. Spojrzała w stronę wyjścia. Nicolas rozmawiał przez telefon.
            Ostatnia półka. „12”. No pewnie. Wyjęła kartkę z kieszeni. „12.26”. Przejechała palcem po książkach… „24, 25, 27…”, nie było tej, którą szukała. Szła na sam koniec. BUM. Odwróciła się. Zrzuciła książkę. A to łamaga. Podniosła ją. Przetarła po czarnej okładce i zdmuchnęła kurz. „Numerku, gdzie jesteś… nie widzę gdzie leżałaś…” hmm. Dziwne. Jako jedyna ma „wytatuowany” swój numerek w czarnej skórze. „26”. „Skąd ty się tu wzięłaś kochana”- szepnęła. Otworzyła ją. Pożółkły papier… no pewnie. Zero informacji, zero nadruku, gładka jak szkicownik, a jakżeby inaczej.
            - Fascynujący dziennik nieprawdaż? – odezwał się skrzeczący, kobiecy głos tuż za nią.
            Ivy wrzasnęła i upuściła książkę. Przyłożyła rękę do serca i wzięła głęboki oddech. Kobieta potwornie ją wystraszyła. Nie słyszała jej kroków. Odwróciła się w jej stronę, nadal skołowana. Siwa staruszka, o długich białych włosach, zaplecionych w warkocz patrzyła na nią miodowymi oczyma i uśmiechała się.
            - Przepraszam, wystraszyła mnie pani. – podniosła książkę.
            - Nic się nie stało kochanie. Nie przez przypadek szukałaś akurat tego egzemplarza…
            - Emm, spadła, chciałam ją odłożyć…
            - Podejdź do kontuaru. Masz kartę biblioteczną?
            - Nie stąd.
            - To w takim razie czemu nie skorzystałaś z tej, do której jesteś przypisana? – patrzyła przenikliwym wzrokiem.
            - Emm, wpadłam przejazdem…
            - Nie wątpię.
            - Podpisz się tu, a wyrobię ci kartę. – podała mały świstek papieru. Ivy mu się przyjrzała. Standardowe pytania o dane… „Nie przedstawiaj się” – przypomniało jej się. „Fuck” – co ma teraz zrobić.
- Jakiś problem? – Uśmiechnęła się do Ivy z nutką irytacji.
            - Nie, nie. – wypisała ją starannie.
            - Masz w co włożyć książki?
            - Niestety. – pokręciła głową.
            - To zapakuję ci do firmowej torby. - wzięła książki pod biurko.
            - Dziękuję.
            - Ależ proszę. – podała papierową torbę blondynce.
            - Emm… - podrapała się po karku – Nie ma pani przypadkiem da mnie czegoś?
            - A co ja bym mogła dla ciebie mieć kochanie?
            - Tsaa… Raczej nic… Dobranoc.
            - Do zobaczenia.
Wyszła z biblioteki jeszcze bardziej skołowana, niż jak tu przyszła. Może zaszła jakaś pomyłka? Może jest gdzieś jeszcze ulica, która nazywa się identycznie i pomylili je.
            - Załatwione?
            - Ty, słuchaj… jest gdzieś jeszcze ulica o tej samej nazwie?
            - Nie w Dublinie.
            - Aha, no dobra.
            - Coś nie tak?
            - Nie, wszystko jest… okej.
            W drodze powrotnej zaczęło padać, Ivy siedziała skulona na swoim siedzeniu, patrząc jak strużki deszczu wędrują po szybie. Kurde – nie otrzymała żadnych istotnych informacji. Był to zwyczajny żart, a ona dała się nabrać. Tsa, i po co jej ten dziennik. Odda go przy najbliższej okazji. Dała się na taki kawał drogi, po książki, które mogła wypożyczyć, chociażby w szkole. Tsa, fenomenalnie. Gorzej, jak to było zaplanowane, ktoś celowo chciał ją wybawić z domu… Ale dlaczego? Skoro i tak, cały czas była w szpitalu? Ale, przecież ten ktoś, mógł nie wiedzieć, że akcja potoczy się tak, jak się potoczyła. Oznaczałoby, że pożar był przypadkowy, albo poluje na nią więcej, niż jedna osoba. „Wszystko sobie uroiłam, nie dzieje się nic nadzwyczajnego, po prostu wariuję. Nikt nie planuje na nikogo zamachu. Nicolas mi pomaga, bo jestem szajbuską, która chciała skoczyć z klifu i jest jemu jej żal. Ekstra.”
            Dojechali na powrót pod szpital. Ivy siedziała skulona jeszcze przez chwilę. Wraz z odchodzącym słońcem, przybył wiatr, który szarpał, swoimi ostrymi mackami pobliskie drzewa. Nie chciała tam wracać, ale chciała zmienić mamę, żeby ta mogła trochę odpocząć. Bała się lekarzy, szpitali. Nie lubiła tego miejsca.
            - Nie uwierzę, że chciałaś jechać tak daleko, tylko po książki. – wypalił.
            - Przepraszam.
            - Nie masz za co, ale nie mam pojęcia o co chodziło. Sądzę, że nie o książki. Powiesz mi?
            - Muszę iść zmienić mamę. A raczej ją przekonać, żeby pozwoliła mi ją zmienić. Więc…
            - Aha, czyli mi nie powiesz. – zaśmiał się – iść z tobą?
            - Ty też odpocznij, nie sądzę, żebyś chciał siedzieć w szpitalu, z siedzącym, nieobecnym zombie. – uśmiechnęła się prawie niezauważalnie.
            Namówiła matkę, żeby ta poszła do domu, to było wielkie wyzwanie, uparta Rosalie nie chciała iść. Zarzekała się, że nie jest śpiąca, może spokojnie zostać, a wtedy pójdzie do pracy. W końcu jednak uległa. Próby przekonania o to samo Nicka, nie wchodziły w grę. Siedzieli na kanapie w pokoju Nataszy. Nick był dziwnie troskliwy. Przynosił Ivy napoje, żeby się nie „odwodniła”. Czuła się jakby to ona była pacjentką.
            Opowiedział jej historie, o tym jak z kumplami udali się w pogoń, za białym królikiem, który zaprowadził ich do lasu. Oni zaś, bez przerwy za nim biegli, nie spodziewali się jednak, że dojdą aż na bagna. Na szczęście jeden z nich był na tyle mądry, i nie wbiegł tam. Nick razem z Chadem byli pogrzebani po biodra w bagnie, a Dawid stał na brzegu i się z nich śmiał, wyciągnął ich gdy zaczęli w nim jeszcze bardziej tonąć.  Przytoczył  również, jak na obozie udawał „wielką stopę”, po to żeby nastraszyć swoich kumpli, ale nie spodziewał się tego, że połowa obozu faktycznie się go przestraszy i zacznie rzucać kamieniami, żeby się przed nim bronić, myślał raczej, że zaczną się z niego śmiać.
            - Ivy. – szepnął - Jest już po trzeciej, może się trochę prześpij.
            - Nie jestem śpiąca.
            - Oczy ci się same zamykają. – zaśmiał się lekko rozbawiony.
            - Dam radę. Serio. 
_________________________________________
Sorka, że tak długo, coś nie mam ostatnio weny :(( 
A teraz nutki... Coś innego niż zawsze. ▼Pożegnanie ▲Wehikuł 
Pamiętajcie, warto wszystkiego próbować, życie jest zbyt krótkie. Niektórzy ludzie, miejsca,m rzeczy są inne niż nam się wydaje. 
Zapraszam do komentowania. 
Żyjcie chwilą ♥ 

8 komentarzy:

  1. Nie łapię się w tym. Skąd nagle się wzięła druga dziewczyna? I co Ivy robi w bibliotece?
    I przypominam ci, że czekam na twoją opinię w moim opowiadaniu. Rozumiem brak czasu, ale - czekam i tak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, wiem! Kolory, zostawiłam na jutro! A poprzednie dwa dzisiaj przeczytałam <3 i zostawiłam komentarze :D Przypominam, że Ivy dostała list, że ma się pojawić na danej ulicy o danej porze, bo ktoś ma coś, co należy do niej o.O To był bodajże 4 rozdział :D

      Usuń
  2. Przepraszam, powinnam cię powiadomić. Myślałam, że obserwujesz mojego bloga.:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że obserwuję! Jak mówiłam, brak czasu, wszystko robię na raty ! Kolorami zajmę się z rana :D

      Usuń
  3. Rozdział strasznie krótki, ale i tak mi się podoba, jak zawsze :)
    Twoje rysunki są coraz lepsze to ci muszę przyznać. Świetnie wyszło ci cieniowanie jednej górnej wargi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ślicznie :D A co do rozdziału to wiem że krótki :( Ale coś weny brak :(

      Usuń
  4. Hej!
    Ciekawy rozdział ;) Masz przyjemny styl pisania i zaciekawiłaś mnie tym opowiadaniem, takie tajemnicze.. ciekawe o co chodziło z tym listem. Czekam na następny i jak będę miała chwilę to zacznę czytać od początku :)
    Pozdrawiam,
    Juliet
    PS. Jak będziesz chciała i miała chwilę, zapraszam do mnie, zostawiłam ci reklamę w spamie ;)

    OdpowiedzUsuń