niedziela, 25 stycznia 2015

Rozdział 6



Ogień.


            Ivy zamknęła za sobą drzwi, rzuciła buty na ziemię i skierowała się do swojego pokoju. Natasza zagrodziła jej przejście, stojąc w dziwnie wygiętej pozycji z założonymi rękoma. Patrzyła surowo na siostrę i dała jej tym do zrozumienia, że aby przejść, ta jej musi wszystko „wyśpiewać”. Ivy nie w zamiarze miała tak postąpić. Spojrzała na siostrę z pogardą i spróbowała się przecisnąć. Na próżno.
            - Czy ty w ogóle wiesz, która JEST godzina? – zapytała podenerwowana Natasza, akcentując przedostatnie słowo.
            - Tak, wiem. – odpowiedziała bez przejęcia.
            - No właśnie! Kto to w ogóle był?  Powinnam zadzwonić do mamy, że przyjechałaś grubo po pierwszej z jakimś gachem i, że dodatkowo się z nim miziałaś przed domem. Jak myślisz będzie zadowolona? – wykrzyczała, na co Ivy parsknęła śmiechem.
            - Proszę bardzo. Dzwoń. – podała jej telefon ze skrzywieniem. – Ale wiesz co? On nie jest jakimś przypadkowym „gachem”. I w jakim ty świecie żyjesz, że uścisk jest dla ciebie mizianiem? Ten koleś – pokazała gestem jakby w stronę wyjścia – jest bardziej wartościowy od ciebie. To on mi pomógł i był ze mną, nie ty. On był! Słyszysz?! – wykrzyczała z płaczem, po czym mówiła już spokojnie. – A nie, tak jak ty. Bo zamiast mnie wspierać… ty odbiłaś mi chłopaka. – zaśmiała się ironicznie – Odbiłaś mi Łukasza. A doskonale wiedziałaś jaki on był dla mnie ważny. Ale… nawet się cieszę, że tak się stało. Bo jesteście siebie warci.
            Natasza stała jak kołek, nie wiedziała co odpowiedzieć siostrze. Chciała wydusić coś na kształt przepraszam, ale nie mogła wydobyć z siebie ani słowa. Dotarło do niej, że Ivy miała racje. Poczuła wstyd.
            Ivy starła wierzchem dłoni łzy spływające jej po policzkach. Patrzyła siostrze w oczy jeszcze przez chwilę, wręcz z obrzydzeniem, lecz ta, zdawało się, unikała jej wzroku. Odebrał swój telefon i udała się chwiejnym krokiem do swojego pokoju. Na schodach niemal się przewróciła, ale złapała szybko utraconą równowagę i wspięła się po reszcie stopni, była zła. Ostatnimi czasy, nie lubiła przebywać w domu, a zwłaszcza w swoim pokoju. Nie czuła się już bezpieczna, nie wspominając już o szczęśliwej. Trzasnęła drzwiami i włączyła lampki wiszące nad łóżkiem. W półmroku widoczna była gra kolorów wydobywająca się z nich. Nadała ciepła temu pomieszczeniu.
            Ivy rzuciła się na łóżko, zastanawiała się czy postąpiła słusznie. Mogła to przemilczeć. Ale dlaczego? Przecież miała prawo uświadomić Nataszy, że popełniła błąd… że wbiła jej nóż w plecy, że kopnęła leżącego. Kopnęła i poskakała po nim. Rozległo się pukanie do drzwi, na co krzyknęła, że chce zostać sama. Widocznie zabolały Nataszę słowa wypowiedziane przez siostrę i zrozumiała swój błąd. Blondyna była upaćkana ziemią i błotem, wstała, otworzyła szafę, wyjęła z niej luźną, granatową bluzę i bieliznę. Wchodząc do łazienki zdejmowała z siebie ubrania. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze, spuściła wzrok i weszła pod prysznic. Gorąca woda opadała na nią dość ostro, ale nie miała co do tego problemu. Przez tę całą sytuację odechciało jej się spać, ale była zbyt zmęczona, żeby cokolwiek robić. Po około pół godzinie wyszła spod prysznica. Ubrała się we wcześniej przygotowane ubranie i zeszła na dół. Wszędzie było zgaszone światło. Więc po omacku schodziła po schodach i weszła do kuchni. Wyjęła z lodówki kilka produktów i sporządziła bułki. Zagotowała mleko i zrobiła kakao. Umieściła wszystko na tacy i pokierowała się do salonu, gasząc światło ramieniem tuż przed wyjściem z kuchni. Znów stąpała wolno i starała się zachować równowagę. Nie pomyślała, mogła prędzej zapalić światło w salonie. Uderzyła nogą o ławę i natychmiast tam położyła tacę. Przejechała ręką po dużej, brązowej kanapie, a następnie za stertą kolorowych poduszek, które się na niej znajdowały, aż znalazła pilot. Włączyła TV, i opadła na sofę. Krążyła po kanałach dopóki nie natrafiła na coś interesującego, a z faktu, że jest miłośniczką fantasty, horrorów czy filmów psychologicznych, przystała na „Nieproszonych gościach”. Przykryła się kocem i spałaszowała bułki. Na reklamie skierowała się do kuchni i zrobiła kolejne kakao. W momencie w którym rozwijała się akcja, wystraszył ją dźwięk otrzymanej wiadomości sms, w wyniku spadła z sofy na podłogę. Siedziała tam przez moment śmiejąc się z siebie. Wstając odczytała wiadomość.
„Hej, śpisz? Bo ja tak jakoś nie mogę. :c – N”
„Nie, nie śpię… Właściwie to oglądam „Nieproszonych gości” :D”
„Hmm. O 3:13 oglądać horror. Intrygujące.”
„Po rozmowie z siostrą, odechciało mi się spać.”
„Przykro mi.”
„Bywa..” – Mimo tego, że Natasza sobie na to zasłużyła, było przykro Ivy, że tylko w ten sposób mogła do niej dotrzeć.
            Pisali do czwartej dwadzieścia jeden. Później prawdopodobnie przysnął, bo nie odpisywał na wiadomości. Sama też była na tyle zmęczona, że nie chciało jej się ruszać ze sofy, toteż na niej pozostała. Ułożywszy się, wyłączyła TV. Chwilę się przewracała z boku na bok, po czym pogrążył ją sen.

***
            Nataszy było cholernie głupio po tym co powiedziała jej siostra, bo miała świadomość, że to była prawda. Że zawaliła, po całości. Zawiodła ją. Nigdy specjalnie się nie przyjaźniły, ale ona się zachowała jak ostatnia suka. Jak jej wróg… Postanowiła więc to naprawić, udała się do pokoju Ivy, chciała ją za wszystko przeprosić. Zapukała do drzwi, ale usłyszała, to czego się spodziewała, a mianowicie negatywnie naładowaną odpowiedź. Przykro jej było z tego powodu, ale nie miała co się nad sobą użalać, doskonale miała świadomość swojej winy. Wiedziała, że gdyby sytuacja się odwróciła, ta postąpiła by identycznie, jak nie gorzej… Nie miała zamiaru wyczekiwać pod drzwiami, dlatego zrezygnowana podreptała do swojego pokoju. Przez okno mignęła jej postać, ktoś stał przed domem. Zdumiona tym, udała się schodami w dół obadać sytuację. Kto normalny, obserwuje dom o pierwszej w nocy? Nie wróżyło to nic dobrego. Wyjrzała przez okno w salonie, nikogo nie dostrzegła. Pobłażliwie stwierdziła, że na pewno jej się wydawało. Zakluczyła drzwi wejściowe. Po drodze do góry, gasiła wszystkie kolejno światła. Stąpała ostrożnie po stopniach, nagle… Usłyszała coś. Skrzypnięcie drzwi.
            - Ktoś tam jest? – nikt nie odpowiedział.
            Na powrót zeszła po schodach. Poczuła chłodny powiew wiatru. Powoli podeszła do drzwi. Otwarte? Pewnie przekręciła nie w tą stronę… ale jak? Nigdy jej się nie zdarzyło pomylić się w takiej kwestii. Zatrzasnęła drzwi i zakluczyła ponownie, tym razem sprawdziła, czy faktycznie są zamknięte. Pędem wbiegała po schodach, potknęła się i zjechała po nich w dół. Czy ona zapalała światło w przedpokoju jak sprawdzała stan drzwi?
            - Ivy? To ty? – podbiegła do przedpokoju i zgasiła światło.
            Nikt nie odpowiadał. Nie wiedziała co ma zrobić. Czy to był zwykły przypadek? Pewnie tak… Roztrzepana zwyczajnie nie zgasiła światła… Poszła do siebie. Leżąc w łóżku odczuwała coś na kształt poczucia winy. Nie mogła zasnąć. Męczyła się z tym około godziny. Ostatecznie postanowiła, że spróbuje ją przeprosić raz jeszcze. Może się dogadają? Bardzo jej na tym zależało.
            Wstała i ubrała kapcie – małpki. Nie zapalając światła wyszła z pokoju, następnie udała się korytarzem to pokoju siostry. Zapukała, a drzwi się uchyliły. Weszła więc do środka, nie było jej tam. Postanowiła, że na nią zaczeka. Spodobały jej się kolorowe lampki nad łóżkiem. Podeszła bliżej i ujrzała na szafce, która stała po lewej stronie łóżka, zdjęcie, Ivy i Camill. Łez spłynęła jej po policzku. One nigdy nie będą miały takich relacji, jak Ivy z Camill. Usiadła na łóżku nadal wpatrując się w zdjęcie.
[…]
            Uczucie ciepła… nie, gorąca, parzącego twarz niczym ognisko. Oddech nierównomierny i gwałtowny, jak u człowieka który się dusi. Mózg podpowiadał dziewczynie, że ma wstać, lecz ta kompletnie nie rozumiała dlaczego? Pamiętała, że czekając położyła się w pokoju siostry, najwyraźniej zasnęła. Otępiało otworzyła oczy. Spostrzegła, że pokój stanął w płomieniach. Wtedy odniosła wrażenie, że wie jak wygląda piekło. Jej ciało odmawiało posłuszeństwa, musiała się bardzo wysilić, żeby wstać z łóżka. Dusiła się. Nie mogła złapać oddechu. Zaczęła szarpać klamkę od drzwi. Widziała kłęby dymu i czuła gorąco ognia. Kaszlała, a drzwi nadal zamknięte. Ktoś musiał je zamknąć na klucz, ona na pewno tego nie zrobiła. Spanikowana, zaczęła w nie uderzać, chciała się stamtąd czym prędzej wydostać, ale tym to nie wróżyło. Oczy zaczęły ją piec i łzawić. Kręciło jej się w głowie, wiedziała, że długo nie utrzyma równowagi. Zaczęła histerycznie łkać i uderzać w drzwi. Modliła się, żeby Ivy… gdziekolwiek jest? Pomogła jej. A może to Ivy… Nie! Ogień lizał jej nogi swoimi językami. Dym był już teraz dosłownie wszędzie. Nie była w stanie krzyczeć. Zakręciło jej się w głowie i upadła. Pokój wirował coraz szybciej, aż w końcu nastąpiła ciemność. Nie potrafiła się poruszyć, otworzyć oczu a już na pewno czegokolwiek powiedzieć… Krzyk rozpaczy. Przepełniony bólem i żałością – to była ostatnia rzecz jaką zarejestrowała.
_________________________________________
Ogromnie przepraszam za tak solidne opóźnienie. Kilka spraw się zawaliło, i powstało kilka nowych. Jeśli wszystko pójdzie jak powinno we wtorek dodam kolejny w ramach przeprosin. 
Tak jak wyżej napomniałam, u mnie wszystko się wali i obraca o 180 stopni. Mam nadzieję, że chociaż wam się jakoś wiedzie! Opowiedzcie co u was gaduły?  
Mam nadzieję, że was nie zawiodłam niespodziewanym zwrotem wydarzeń. Albo, że nie przesadziłam czy tam cokolwiek. Jak zawsze proszę o szczere komentarze! I oby ich jak najwięcej bo coś ostatnio krucho :( !
Generalnie To wooooo! Muszę wam podziękować za aż taką liczbę wyświetleń. :D Dzięki kochani!
Nutki na dziś to: ♥Pretend ▼Apologize
Dobranoc!

sobota, 10 stycznia 2015

Rozdział 5


Decyzje.


Dziewczyna utraciła kontrolę nad swoim ciałem. Wiatr wiał teraz tak gwałtownie jak gdyby chciał rozerwać jej ciało na kawałeczki zanim spadnie w dół. Ale nie spadała. Była pewna, że leci w otchłań skał i wód. Nie zorientowała się, że ktoś ją złapał, bo nie była na to przygotowana. Na tym odludziu? Przyciągnął ją do siebie, nadal tego nie świadoma wstrzymywała oddech. Ocuciła się lekko z omoku w momencie, gdy owa postać odwróciła dziewczynę w swoją stronę i przytuliła. Otoczyła ramieniem, nerwowo, jakby nigdy już nie miała zamiaru jej puścić. Ivy nie rozumiała sytuacji, ale w ramionach poczuła się bezpiecznie, jakby była dla kogoś kimś ważnym. Potrzebowała tego, nie zdając sobie z tego sprawy; zwykły uścisk. Czułość, której przez kilka dni nie znała, która była jej obca. Wtuliła się mocniej w tors przybysza i rozpłakała się na dobre. On, przesunął prawą rękę na włosy i zaczął głaskać, patrząc przy tym w dal. Nie, nie mógł jej na to pozwolić.
- Dlaczego? – powiedział z wyrzutem i żałością, mężczyzna którego Ivy rozpoznała po głosie. Automatycznie wyrwała się z jego objęcia.
            - To nie twoja sprawa… Ymm… - spojrzała pytająco w jego kierunku. Był to człowiek, który pytał się jej o coś na cmentarzu. O co on pytał?
- Nicolas Rethey, i chyba się ze mną zgodzisz, że teraz to i również moja „sprawa”.
            - Co ty tutaj robisz?
            - Przyjechałem tu… Wiesz co? To nie jest ważne. Po prostu, nie rób tak więcej. – powiedział troskliwie.
            - Dlaczego cię tak obchodzi, co się ze mną stanie? Powstrzymałeś mnie. Dlaczego?
            - A co? Miałem tak po prostu patrzeć, jak chcesz tam „spadać”, jak się roztrzaskujesz tam na dole? Czy udawać, że tego nie widzę i podziwiać widoki? Zrobiłem to co uważałem za słuszne i nie żałuję. Jakbyś teraz tak się rzuciła, to nadal próbowałbym cię złapać. Ma sens? Sądzę, że tak. – Ivy tylko patrzyła na niego z irytacją ale i zrozumieniem. - Zawsze taka wygadana, a teraz co? Nic mi na to nie odpowiesz? Co?
            - A co mam ci na to odpowiedzieć.  Nie każdy by zareagował, tym bardziej tak szybko.
            - Takie mamy społeczeństwo, do którego najwyraźniej nie należę.  – lustrował ją swoim przenikliwym spojrzeniem.
            - Ivy Notterson. Tak się nazywam.
            - Pogawędziłbym jeszcze, ale mam tu coś do zrobienia. – chwycił plecak, który spoczywał na ziemi, otrzepał z piasku i przerzucił przez ramie.
            -  Yhym, i tak muszę zadzwonić do mamy… a wtedy sprawdzić autobus.
            - Jest po dziewiątej, wątpię, że o tej godzinie coś złapiesz.
            - Najwyżej tu przenocuję, zresztą i tak nie mam innego wyboru. – ruszyła w stronę ścieżki.
            - Zaczekaj! Jak chcesz to cię podwiozę. – szybko wydedukowała, że to jego twarz widziała wysiadając z autobusu.
            - O ile dobrze pamiętam to i ty jechałeś autobusem.
            - Tsa, ale ostatnim razem jak byłem u wuja zostawiłem mu samochód, bo stwierdził, że mi go trochę podrasuje. To też między innymi powód, dlaczego tutaj jestem.
            - Mówiłeś, że masz coś do załatwienia.
            - To zajmie kilka minut.
            - Okej. No i ten... Dzięki.
            - Nie ma sprawy.
            Chłopak odpiął czarny plecak, po czym coś z niego wyjął. Owe „coś”, a raczej „cosie”, bo były to trzy przedmioty, postawił na krawędzi klifu. Przeszukał lewą kieszeń swoich spodni i najwyraźniej znalazł to na czym mu zależało. Zapałki. Otarł jedną o pudełko i zapalił znicze, które podświetlone, uświadomiły Ivy czym były wyjmowane przez niego rzeczy. Stały po obu stronach jakiegoś zdjęcia. Nicolas przeżegnał się i odmawiał pod nosem modlitwę. Ivy domyśliła się, że na fotografii był jego brat. Chcąc okazać szacunek zmarłemu, przyłączyła się do modlitwy.
            - Powiesił się, ale to nadal pozostało jego ulubionym miejscem. – po chwili ciszy dodał.  – Chodźmy już.
            Szli do jego wuja w milczeniu, ona nadal boso. Było jej głupio, nie wiedziała co w nią wstąpiło. Jak mogła wykazać taką słabość? Bezradność. I kim był Nicolas? Nie wierzyła, że całkiem przypadkiem tam się znalazł. A może była przewrażliwiona? Zdecydowanie. Miała ogromne szczęście, że zjawił się z nikąd. Było jej go żal. Widocznie przybiła go strata, tak jak i ją. To się czuje zawsze… Ten ból nie miał się zagoić. Rozejrzała się na boki, zdążyło już się ściemnić a i księżyc odnalazł miejsce na niebie, które tego wieczoru przykrywała garstka chmur.
            Po dwudziestu minutach „marszu” znaleźli się pod domem jego wuja. Właściwie, to bardziej pod chatką. Rafael okazał się bardzo sympatyczną osobą. Był wesoły i pełen energii. Nim pozwolił im wyjść zaprosił, wręcz zmusił, ich do wspólnej kolacji. Przygotował spaghetti z sosem pomidorowo paprykowym – domowej roboty – i mięsem mielonym. W ogólnym rozrachunku, Ivy była wręcz rada, że tak się stało. Rozładował w ten sposób napięcie, które było wręcz jak podane na tacy. Nie miała innego wyjścia, musiała zapomnieć o tym, że taka sytuacja miała w ogóle miejsce. Że chciała się tak łatwo poddać. Jak mogła być taka lekkomyślna. Camill nie bez powodu się poświęciła. Miała ku temu jakiś cel. Powód, którego Ivy jeszcze nie potrafiła zrozumieć.
            Między Rafaelem a Nicolasem emanowała nić bezwzględnej więzi. Jak gdyby chłopak widział w nim większy autorytet, niż w kimkolwiek innym. Przez ten czas, który spędziła z obojgiem, mogła bezwzględnie stwierdzić dobroć Rafaela. Wręcz szczerość, biła od niego.
            Mężczyzna miał ciemnobrązowe włosy spięte w koński ogon, szare oczy, lekko garbaty nos i kwadratową szczękę. Był po trzydziestce, ale wydawał się młodszy. Nosił dość długą, gęstą brodę. Tego dnia ubrany był w granatową koszulę w kratę, jeansy i czarny T-shirt. Zachowywał się bardziej jak brat Nicolasa niż wuj. Na starcie trochę się „szarpali”, oczywiście w żartach, następnie zaś Rafael opowiadał krępujące historie dotyczące Nicolasa. Zanim się spostrzegli było koło jedenastej, toteż najlepszym wyjściem było ruszyć w drogę. Ivy poczuła się lepiej, ale momentalnie sobie coś uświadomiła. Matka nie wykonała do niej żadnego telefonu. Dziwiła się dlaczego? Pożegnawszy się, wsiedli do samochodu i pojechali.

***

           
Przemieszcza się niczym cień szarobura postać. Bezszelestnie mknie wśród drzew, stąpa szybko, precyzyjnie acz delikatnie i niezauważalnie. Mija zapatrzonego w noc kruka, zamiera w bezruchu. Klnie pod nosem. Ktoś przeszkodził jej planom, nie wie kto. Nie może dostrzec. Dlaczego? Z jej gardła wyrywa się ryk zmieszany z piskiem. Trzask w kręgosłupie. Wygina się do tyłu i upada na ziemię. Zmieniono decyzję. Ktoś zniszczył to co zdążyła zbudować. A raczej zrujnować. Nie ma sensu. To. Nie! A jednak? Nie doceniła nieświadomego niczego wroga.
            Unosi się w powietrzu, włosy wirują ku górze. Oczy nie przybierają, żadnego wyrazu. Ponownie wydaje przeraźliwy krzyk. Upada. Szarobura postać ma świadomość tego, że jest coraz słabsza.

***

Gdy byli już w drodze, Ivy postanowiła skontaktować się z matką. Wykręciła domowy numer, niestety jednak nie Rasalie odebrała tylko Natasza.
            - Słucham. – powiedziała pewnie.
            - Jest mama? – zapytała Ivy, nie chcąc z nią dłużej rozmawiać.
            - Nie, nie mam mamy, musiała dłużej zostać w pracy i będzie dopiero rano. Nie dzwoniła do ciebie? A tak w ogóle to gdzie ty jesteś?! Spójrz która godzina!
            - Nie, nie dzwoniła. Będę za… - przerwałam i spojrzałam pytająco na chłopaka.
            - Za? Za ile? – zapytała podenerwowana. – Gdzie do cholery jesteś? – brunet powiadomił dziewczynę, że będą za półtorej godziny. – Z kim ty jesteś!? No mów wreszcie!
            - Uspokój się! Będę za niecałe dwie godziny. A nie twoją sprawą jest z kim i gdzie jestem!
            - Właśnie, że moją! – rzuciła gniewnie, Ivy nie chcąc dłużej słuchać siostry, zwyczajnie się rozłączyła.
Jechali z chłopakiem w milczeniu, blondyna uważnie spoglądała na drogę. Nie znała go, musiała uważać. Przedramię potwornie ją bolało. Wsunęła dłoń pod rękaw i przejechała po nim ostrożnie. Wyczuła te szramy których rano nie dało się dostrzec. Ku jej uldze, nie krwawiły. Wyglądało to bardziej jakby były w stadium gojenia. Nie miała pojęcia co ma z tym fantem zrobić. Może rano tylko jej się wydawało, że ich tam nie ma? Brunet przerwał niezręczną ciszę.
            - Tak właściwie, to nie boisz się jechać z jakimś obcym gościem ?- uśmiechnął się wyczekując jakiejkolwiek odpowiedzi.
            - Ten „obcy gość” powstrzymał mnie przed popełnieniem samobójstwa, więc dlaczego miałabym się go bać?
            - Dlaczego chciałaś skoczyć? – zapytał nie spuszczając wzroku z drogi.
            - Bo tam uświadomiłam sobie, że tak naprawdę nie radzę sobie z tym wszystkim.
            - A z czym dokładniej?
            - Dobija mnie fakt, że Camill już nie ma, a siostra zamiast mnie wspierać, odbiła mi chłopaka. – zaśmiała się nerwowo – W ten właśnie sposób przelała czarę goryczy. To zaważyło nad wszystkim. Zabolało mnie to tak bardzo, że po spotkaniu z Łukaszem, który „pięknie” sprostował mi całą sytuację, udałam się w to właśnie miejsce. Kiedy już stałam na krawędzi klifu, byłam pewna, że się… że tak będzie po prostu łatwiej. To rozwiązanie było najprostsze. Ale ty… zobaczymy co teraz będzie. Nie wiem czy jest lepiej, że… i nie mam pojęcia czy będę próbowała ponownie. Może to był po prostu impuls. Jedyne  rozwiązanie, które przyszło mi do głowy.
- Rozumiem, ale uciekanie od problemów nie jest dobrym rozwiązaniem.
            - Wiem, ale najprostszym.
            - Ranisz przy tym najbliższych.
            - Nie mam już nikogo.
            - To tylko twoje zdanie. Mogę się założyć, że wiele osób by przez to cierpiało. Nie zapominaj, że bez względu na wszystko masz jeszcze rodzinę.
             - Z siostrą nie utrzymujemy przyjacielskich relacji, a z ojcem nie utrzymuję kontaktów. Dziadkowie nie żyją, jedynie na mamie mogę polegać.
            - No widzisz. To zrób to dla mamy. A ta Camill… Jak ona umarła?
            - Nicolasie, i tak byś nie uwierzył. Też mam z tym problem. Uznałbyś, że zwariowałam, nawet ja się zastanawiam, czy nie postradałam zmysłów.
            - Spróbuję zrozumieć. – chwila ciszy – No i ten, mów mi Nick.
            Ivy wiedziała, że zachowa się lekkomyślnie, wyjawiając całą prawdę. Ale miała dość tego, że musi sobie radzić z tym sama. Z resztą, jak jej nie uwierzy, to i tak nic się nie stanie. Nie ma z nim specjalnej styczności. Nie będzie musiała go widywać. A ciąży jej to okropnie. Gdyby się wygadała? Może poczułaby się jakoś lepiej. Bo z kim innym mogłaby porozmawiać?
            W przypływie impulsu , opowiedziała Nicolasowi całą historię. Podczas jej opowiadania, zauważyła, że coś co jej umknęło. Mianowicie, Camill chciała, żeby Ivy wyjęła kartkę z jej kieszeni. Nie zrobiła tego. Nie miała pojęcia, gdzie ta może się teraz znajdować. A co, jeśli było tam coś co mogłoby jej pomóc? A na pewno tak było. Przyjaciółka nie zostawiła by jej nic, co mogłoby być mniej ważne. Przepadło.
            Nick sprawiał wrażenie szczerze zaskoczonego, ale nie wykazał niczego co mogłoby być równoważne z tym, że jej nie wierzy. Dziwne. Wątpiła w taką sposobność. Ona by nie uwierzyła. Nie? Przecież, nie do końca uwierzyła przyjaciółce, nie do końca, ale jednak wierzyła. Coś sprawiło, że mimo nie chciała, nadal wiedziała, że to jest prawda. Że zbliża się coś większego. Okropnego. Nieprzewidywalnego. I obawiała się, że nie da sobie z tym rady.
            Resztę drogi spędzili w milczeniu, tylko Ivy co jakiś czas wskazywała chłopakowi drogę, żeby trafił do jej domu. Dotarli później, niż mieli w zamiarze. Podróż zajęła im nieco ponad dwie godziny.
- Sądzę, że Camill chodziło o to żebyś żyła, nie możesz się poddawać. Zapewne, ona wiedziała, że musisz odegrać ważną rolę, więc mniej na to wzgląd w przyszłości przy podejmowaniu decyzji. – Kiwnęłam głową twierdząco. Nastąpiła chwila ciszy, po czym kontynuował. - Ivy? – zapytał niepewnie.– Chcesz jutro, a właściwie to dzisiaj, wyjść, pogadać, czy coś?
            - Mam coś do załatwienia. – otwierała drzwiczki.
            - A, okej.
            - Ale… mogę jutro.
            - Fajnie. Przyjadę o siedemnastej?
            - Okej. – uśmiechnęła się przyjacielsko – Dziękuję. – skinął głową.
            - Nie ma sprawy.
            Wyszła z auta bez oglądania się za siebie. Przemierzyła kamienną dróżkę prowadzoną do domu. Gdy stała już na ganku, wyjęła klucz i wetknęła go w zamek. Zdumiona usłyszała „szuranie” kamieni, odwróciła się i ujrzała biegnącego niebieskookiego.
            - Em, no ten – powiedział drapiąc się z tyłu głowy, szczerząc ku niej proste, białe zęby. - dasz mi swój numer? Ymm… No wiesz, tak gdybym miał się spóźnić, albo ten… gdyby tobie coś wypadło.
            - Tsa, okej. – wyciągnął telefon i jej go podał. Chwyciła i szybka wystukała szereg liczb. - To do jutra. – Podszedł do niej bliżej i uścisnął ją przyjacielsko. Ich ciała były na tyle blisko, że poczuła pośpieszne bicie jego serca.
            - Długo będziesz się jeszcze z „NIM” miziała. – wydarła się przez okno Natasza, szczególnie akcentując przedostatnie słowo.
            Nie zwracając uwagi na siostrę, szepnęła Nickowi do ucha „ Do jutra”. Poszedł ścieżką w stronę samochodu, zanim do niego wszedł popatrzył na nią. Ta przekręcała teraz klucz w drzwiach, ostrożnie nacisnęła klamkę i weszła do środka.
           
            Zobaczył zamykane drzwi, polubił ją – stwierdził. Trochę nie ostrożna. I tak nie powiedziała mu wszystkiego, to wiedział. Wślizgnął się do samochodu. Spojrzał po raz ostatni na dom. Co ma teraz zrobić? Ma sporo do przemyślenia. Odjechał i zniknął wśród zbierającej się mgły. 
_______________________________________________
Tak ciężko mi to było napisać, że nie macie pojęcia, nigdy nic tak bardzo, nie sprawiło mi kłopotu, jak to!
Nie wiem jak to będzie z rozdziałem w przyszłym tygodniu bo jadę na wycieczkę! W najgorszym wypadku dodam w niedzielę. :) Miłego !
Zapraszam do komentowania!
Nutki na dzisiaj to... ♥Demons ▼Over
Teraz lecę oglądać horror z laseczkami :D 
Piszcie co u was :D ?
Przepraszam za błędy nie zdążyłam sprawdzić o.O