No więc prolog. Śmiało zostawiajcie komentarze, będę wdzięczna!
***
Prolog
Tego
dnia Ivy miała lekki sen. Po całonocnej serii koszmarów postanowiła się
zdrzemnąć jeszcze przez chwilę. Niemiej jednak nie była w stanie pogrążyć się w
głębokim śnie, toteż obudził ją dźwięk kropli uderzających o zewnętrzną
powierzchnię szyby jej okna. Panujący półmrok pomagał jej tylko z oswojeniem
się z minimalną jasnością. Podnosząc się do pozycji półsiedzącej wyglądała za
okno.
Nie
przeszkadzał jej deszcz, wręcz przeciwnie, lubiła go. Twierdziła, że to właśnie wtedy budzi się jej podświadomość, rodzi
się w niej kreatywność. To prawda, była utalentowana. Nikt z jej środowiska nie
udzielał się artystycznie tak jak ona. Sama nie doceniała siebie, podchodziła
do tego z dystansem. Nie pokazywała swoich prac, bo się wstydziła, chociaż nie miała,
czego.
Opady
deszczu były typową pogodą w Dublinie. Ivy przeprowadziła się tam wraz z matką
i siostrą tuż po rozwodzie rodziców, który miał miejsce dziesięć lat temu. Od tamtego
czasu nie widywała się z ojcem. Natasza – zaledwie dwa lata młodsza siostra –
doprowadzała ją do szaleństwa. Nie przepadały za sobą odkąd Ivy tylko pamiętała.
Ivy
nie należała do rannych ptaszków, wręcz przeciwnie, była osobą leniwą.
Wykluczone było, że mogłaby wstać o ósmej rano, jednakże tym razem tak się
stało. Wstając z łóżka, potknęła się o książki, które Rosalie – matka – kupiła
jej do szkoły, czego skutkiem był upadek.
Był
czternasty sierpnia, co oznaczało, że pozostały Ivy dwa tygodnie ferii letnich.
Jednak ona nie przejmowała się tym, twierdziła, że przygotuje się na dwa dni
przed szkołą.
Dziewczyna
wstała na równe nogi, kiedy usłyszała dzwonek swojego telefonu. Momentalnie
zjawiła się obok niego. Chwyciła smartphone w dłoń i spojrzała na wyświetlacz.
Dzwonił Łukasz Dover.
Łukasz
był chłopakiem przebiegłym, a zarazem uroczo niewinnym. Ivy darzyła go większą
sympatią niż innych mężczyzn. Wydawało jej się, że jest wprost stworzony dla
niej, nie widziała w nim tego, o czym mówili inni. Dover miał wyrobioną opinię,
uważano go za takiego, który lubi się bawić uczuciami kobiet, mało tego,
twierdzono, że zdradza i manipuluje płcią żeńską. Ivy nie zgadzała się z
„bezpodstawną krytyką” – tak powiadała, kiedy ktoś obrażał Łukasza w jej
obecności. Wpływ na nią miał na pewno wygląd mężczyzny. Łukasz był dobrze
zbudowany i do tego przystojny. Miał brązowe średnio krótkie włosy. Grzywka
opadała mu lekko na lewą stronę, nie przysłaniała jednak wyrazisto zielonych
oczu. Ivy uważała, że chłopak ma miękkie,
a zarazem pełne usta, rzekłaby nawet ponętne. Ubierał się raczej zwyczajnie.
Nie miał konkretnego wyczucia stylu, co nie oznacza, że ubierał się nieznośnie.
Ivy
zawahała się przed odebraniem połączenia. W głębi się cieszyła, że zadzwonił, z
drugiej strony nie spodziewała się porannego telefonu. Po chwili wewnętrznego
przygotowania i nastawienia się na rozmowę, odebrała. Słysząc jego głos, miała
motylki w brzuchu.
-
Hej, Ivy? – Zapytał niepewnie Łukasz.
-
Hej. – Ivy zachowała spokój, niemiej jednak chciałaby tańczyć z radości, że
usłyszała jego głos.
-
Co robisz?
-
Właściwie nic.
-
Mam nadzieję, że Cię nie obudziłem.
-
Niee.. – odparła szybko Ivy. – obudziłam się jakiś czas temu.
-
To dobrze – nastąpiła niezręczna chwila ciszy, którą przerwał Łukasz. - Yyy..
Zadzwoniłem, żeby się zapytać czy nasze spotkanie jest nadal aktualne? –
Zapytał.
-
Spotkanie? A tak. Pewnie.
-
Okej! To przyjdę po Ciebie o siedemnastej.
-
Dobrze. Będę czekała. A tak w ogóle, to dokąd idziemy? – Ivy zaciekle dopytywała.
-
To niespodzianka.
-
No okej.
-
To ja już będę kończył.
-
No dobrze. Zatem do siedemnastej. Nie spóźnij się!
-
Ja spóźnić? – zapytał ironicznie. – Jak tak, jak nie.
-
Hm. No to pa.
-
Na razie.
Rozpromieniona
Ivy myślała, że jej wnętrzności zaraz opuszczą swoje położenie. Trudno ukryć
to, iż była zakochana po uszy w Łukaszu. Pierwszy taki przypadek, żeby
zauroczył ją w ten sposób jakiś facet. Trzymała ich zazwyczaj na dystans, z
powodu traumy spowodowanej rozwodem rodziców. Nie potrafiła się po tym
pozbierać, a tym bardziej zbudować prawdziwego związku. Tym razem było inaczej,
spotykała się z Łukaszem często. Chciała, żeby im się udało, bo przecież nie
każdy związek kończył się rozstaniem. Teoretycznie nie każdy, zaś praktycznie
wszystkie. Śmierć. Ona rozdziela ludzi.
Znużona
rankiem Ivy, postanowiła wziąć zimny prysznic, który – jak sądziła – szybko
postawi ją na nogi. Nie był on krótki, wręcz przeciwnie, trwał godzinę. Ivy
była fanką długich kąpieli, potrafiły ją rozluźnić, odprężyć, a niekiedy ocucić
czy obudzić. Tego dnia również. Po godzinnym prysznicu, owinęła się ręcznikiem
i wyszła z łazienki. Z jej pokoju dobiegała piosenka „One Way Or Another” w
wykonaniu zespołu „One Direction”. Dziewczyna już wiedziała, że dzwoni jej
przyjaciółka Camill. Ivy podbiegła do telefonu, trzymając niezdarnie owijający
ją ręcznik, jednakże nie zdążyła odebrać. Postanowiła zatem oddzwonić.
-
Hej, co tam? U mnie najwyraźniej coś ważnego, więc się nagraj…
Świetnie.
Może rozładował jej się telefon. –
pomyślała Ivy. Tego ranka już postanowiła nie zawracać sobie tym głowy.
Wiedziała, że są umówione na później, toteż stwierdziła, iż poczeka do
dwunastej trzydzieści.
Ivy
przyjaźniła się z Camill od wczesnego dzieciństwa. Były jak Ying i Yang, ogień
i lód. Idealnie się dopełniały, co nie oznaczało, że się wcale nie kłóciły.
Zdarzało się to i owo. Nie raz poszło o chłopaka. O płeć przeciwną. Ona potrafi
wszystko zniszczyć. Niemiej jednak ich przyjaźń była silniejsza. Potrafiły
wybrnąć z tej sytuacji kolorowo i przezornie – przynajmniej tak mawiała Ivy.
Camill
była żywiołową, bystrą dziewczyną o intensywnie zielonych oczach. Niska postura
i kruczoczarne włosy z blond końcówkami, które sięgały do pasa, dodawały jej
uroku i pewności siebie. Nie była chuda, ale też nie była gruba. „Jestem w sam
raz”- mówiła tak, jeśli ktoś miał trudności z definiowaniem jej postury. Na jej
delikatnej twarzyczce zawsze skrzył się śnieżno biały uśmiech, nie był idealnie
prosty, ale pasował do jej pyzatej buźki i zadartego noska.
-
No nic – burknęła cicho Ivy, po czym udała się do łazienki dokończyć poranną
toaletę. Rozczesując długie, ciemne blond włosy nuciła „Give Me Love”,
pozostawiając je do samoistnego wyschnięcia, zabrała się za makijaż. Cerę miała
doskonałą, toteż nie używała nic oprócz różu do policzków, następnie zaś nadała
ciemniejszy kolor jej rzęsom, używając do tego maskary, mimo że nie musiała jej
używać. Miała naturalnie ciemne brwi i rzęsy, lecz to nie wadziło, że lubiła je
ciągle poprawiać. Myła zęby i myślała Łukaszu, nie mogła się doczekać spotkania
z nim. Serce wychodziło z jej klatki piersiowej na każdą myśl o spotkaniu. Jak
mogła się tak pomylić. Jak mówią, „miłość nie wybiera”, ale szkoda tylko
żałosnych duszyczek błąkających się smutnie, łkających poprzez zranione serce.
Mimo
ciągle padającego deszczu, na dworze było ciepło, toteż Ivy postanowiła ubrać
poszarpane jasno jeansowe szorty, biało-kremowy sweterek w warkocze i do tego
białe conversy. Założyła na prawą rękę cztery czarne, różne bransoletki, zaś na
lewą zegarek, który dostała od dziadka trzy lata wcześniej. Powiedział jej
wtedy: „Chcę, żebyś Ty go miała, nikt inny niż Ty. Uważaj na niego, strzeż go
ponad wszystko. To nie jest zwykły zegarek, kiedyś się o tym przekonasz. Nosiła
go Twoja babcia, a teraz pora na Ciebie. To On Cię wybrał”. Ivy nie wiedziała o
co chodziło w tych słowach, lecz faktycznie nie spuszczała go z oczu, taka
bowiem była jego wola. Nie pytała go więcej dlaczego.
Sam
zegarek był w dobrym stanie jak na jego przeszłość. Pasek był czarny i skórzany,
zaś reszta srebrna i wysadzana diamentami.
Włosy
po wyschnięciu przybrały formę fal i loków, które sięgały jej do pupy. Kochała
się nimi bawić, twierdziła: „ Wiem, że to strasznie puste ale kocham się nimi
bawić, kręcić w palcach i gładzić”.
Ivy
nie była zbyt otwartą osobą, w przeciwieństwie do Camill, ta miała masę
znajomych i co tydzień chodziła na różne imprezy, niekiedy zabierała na przymus
przyjaciółkę, lecz ta z niechęcią szła. „Ivy, wyjdź czasami do ludzi, a nie
tylko przy książkach siedzisz” wyzywała ją Camill, gdy ta kategorycznie
odmawiała i zamykała się w pokoju.
-
Książki tworzą nową lepszą przyszłość, tyle możliwości. To podstawowy budulec
wyobraźni. A ty jaką masz wyobraźnię? Lichą. Przemierzanie świata magii i
świata morderców. Prawdziwy świat jest nudny, żeby taki nie był ludzie się upijają
i upalają.
-
Gdy ludzie się „upiją i upalą”, nadal należą do realnego świata, a ty jesteś
zamknięta w swoim własnym. Co ty w ogóle wiesz o świecie?”
Jej
kontemplację przerwał okrzyk matki. Ivy wzięła klucze wraz z telefonem i
zbiegła na dół, do kuchni, w której przebywała Rosalie – jej matka.
-
Coś się stało? – zapytała z przejęciem Ivy?
-
Nic takiego, tylko… mam prośbę, weź tego
pająka. – Odpowiedziała Rosalie stojąca na szafce kuchennej, z twarzą
wykrzywioną w grymasie ze strachu, a zarazem złości, wskazująca palcem na
pająka olbrzymich rozmiarów. Wprawdzie nie był aż taki duży, jak to się
wydawało Rosalie.
-
No ok – odpowiedziała z ironicznym uśmiechem. Podłożyła prawą rękę koło
pajączka, po czym lewą zmiotła go na prawą. Trzymając go w garści, otworzyła
okno kuchenne i położyła go na parapet. Zamknęła okno.
-
Dziękuję Ci bardzo – powiedziała schodząca z blatu kuchennego Rosalie.
-
Nie ma sprawy – uśmiechnęła się i wzięła jabłko z miski z owocami stojącej na
stole.
-
Wiedziałaś, że Daniel zerwał z Nataszą?
-
Nie! Kiedy?
-
Wczoraj rano. Jest załamana. Nie wychodzi z pokoju. Naprawdę tego nie
zauważyłaś?- Ivy pokręciła przecząco głową. – Może byś z nią porozmawiała?
Cokolwiek. Jej pierwszy prawdziwy związek. Szkoda mi jej.
-
Jakbyś nie zauważyła, nie dogadujemy się najlepiej. Nawet mi nie powiedziała o
Danielu.
-
Jesteście siostrami, osobami sobie najbliższymi, macie tylko siebie. Co wy
zrobicie jak ja umrę? Nie będziecie ze sobą rozmawiać?
-
Masz racje.
-
Wychodzisz gdzieś? Jest po dwunastej, a Ty już nie śpisz. – I ten kpiarski
uśmieszek.
-
Śmieszne. Tak wychodzę z Camill – wgryzła się w jabłko, które zdążyła już przez
ten czas dokładnie wypolerować. – Dobre – uniosła jabłko w geście.
-
Też mi smakują.
Dzwonek
do drzwi przerwał ich rozmowę. Obie obejrzały się w kierunku drzwi. Gdyby Ivy
wiedziała, co się wydarzy później, pewnie nie miałaby zamiaru wychodzić tego
południa z domu. Niemiej jednak nie wiedziała, co się wydarzy, toteż pewnym
siebie krokiem przeszła z kuchni do przedpokoju, później korytarzem do dużych
wejściowych drzwi, które następnie otworzyła. Za nimi zastała przemokniętą do
suchej nitki czarnowłosą dziewczynę. Cofnęła się o krok do tyłu i wpuściła
przyjaciółkę.
-
Dam Ci może jakieś suche ubranie? – Zaproponowała blondynka.
-
O tak.
-
Idź do mojego pokoju, a ja przyniosę ręczniki.
Ivy
udała się do salonu, podeszła do komody i wyjęła z niej dwa białe, czyste
ręczniki, z którymi skierowała sie do swojego pokoju. Wchodząc po schodach,
poślizgnęła się na skarpetce i zjechała po dwóch stopniach w dół, szybko jednak
złapała równowagę, obejrzała się przez ramię, czy nikt nie widział potknięcia,
następnie, stojąc stabilnie na stopniach, zaśmiała się, wyobrażając sobie, jak
to musiało wyglądać.
-Ivy!
– Zawołała Camill.
-Idę.
Faktycznie
tak się stało, wdrapała się po reszcie stopni i otworzyła drzwi pokoju. Przemarznięta
Camill wlepiała swe duże zielone oczyska w przybysza z ręcznikami. Była
zakłopotana, sumienie ją zżerało. Nie chciała być sama, nie teraz. Jej twarz
przybrała smutny, gorzki wyraz rozpaczy. Bała się, i to bardzo, lecz Ivy
odczytała to w inny sposób, sądziła, że dziewczynie dolega jedynie wilgoć.
Czarnulka nie chciała martwić przyjaciółki, ale nie potrafiła pohamować
wzbierających się w niej myśli. Wiedziała jednak, że Ivy niedługo rozgryzie
sytuację. Starała się zachowywać pozory normalności, lecz na to już było za
późno, widziała za wiele. Ivy była dla niej siostrą, pewna cząstka chciała się
wygadać, żeby było jej lżej, chociaż wiedziała, że Ivy nie zaaprobuje tego.
-
Łap ręczniki – Ivy miotnęła ręcznikami w przyjaciółkę.
-
Dzięki.
-
Wybierz sobie, w co chcesz się ubrać. – Skinęła na szafę, po czym ponownie
wgryzła się w jabłko.
Camill
wybrała szarą bluzę nieposiadającą kaptura, z napisem „I HOPE I DIE BEFORE I
GET OLD”, – co za ironia losu, że wybrała akurat tę bluzę – dobrała do niej
czarne, poszarpane szorty, które były przy dole rozjaśnione do koloru
jasnoszarego. Uprzejmie podziękowała przyjaciółce i splotła długie włosy w
luźnego koka.
Obie
zeszły z powrotem na dół. Camill ubrała swoje czarne Vansy i powiadomiła
koleżankę, że jest gotowa do wyjścia. Ivy poczuła nagłe ukłucie w skroniach,
tak silne, że ugięły się pod nią kolana. Przyjaciółka dobrze znała ten sygnał.
Coś się wydarzy, tylko nie wiedziała co, nie pozwoliła jednak, by Ivy widziała
jej reakcje, wtedy już to całe ukrywanie się z tajemnicą nie miało sensu, nie
chciała przecież, żeby jej najlepsza przyjaciółka, wręcz siostra była w
tarapatach.
Blondyna
szybko wstała i obejrzała się na koleżankę, wiedziała, że i ona odczytała ten
sygnał, mimo to nadal niecierpliwa towarzyszka przekonywała ją, że tym razem
nic się nie wydarzy. Choć Ivy nie była tego pewna, z niechęcią jednak
przytaknęła. Przed wyjściem podbiegła do matki i cmoknęła ją w policzek, mówiąc
jej przy tym, że wraz z Camill wychodzą. Matka przytaknęła, z ustami wykrzywionymi
w grymas. Ivy dawno nie widziała u Rosalie takiej wrogości, ta zaś szepnęła:
-
Uważajcie na siebie.
Ivy
skinęła głową, ukrywając dreszcz strachu, uśmiechnęła się porywająco i wyszła
wraz z Camill z domu rodzinnego. Nie mogła widzieć jak matka, zamartwiając się,
wypatrywała przez okno ich twarzy, sama też przeczuwała coś nadzwyczaj złego.
Blondyna
już wcześniej zdążyła zauważyć, że Camill coś przed nią ukrywa, milczała jednak,
czekając, aż ta sama zrelacjonuje jej
smutne wydarzenie. Nic z tych rzeczy nie miało miejsca. Ivy, zniecierpliwiona
czekaniem, postanowiła zapytać przyjaciółkę, jak się układają sprawy z Mattem.
Matt
był chłopakiem Camill. Kochali się nadzwyczaj, zatem zdziwiłby ją fakt, że
mogłoby to mieć jakiś związek z nim. Byli ze sobą około osiemnastu miesięcy, a
kłócili się bardzo rzadko, lecz jednak chyba nigdy, po kłótni Camill nie była
aż tak smutna, zmarnowana, nieprzytomna. Zatem Ivy zrezygnowała z tego tropu.
Matt bywał zazdrosny, uparty i upierdliwy, ale był również czuły, uroczy i
szczery, zbyt mocno kochał Camill, toteż nie zrobiłby nic, co mogło sprawić, że
byłaby w tak fatalnym stanie, a Ivy o tym doskonale wiedziała.
-
Czyy.. Coś się stało? – zaczęła Ivy.
-
Nie. Czemu pytasz? – odpowiedziała nieugięcie Camill.
-
Jesteś inna niż zwykle i to mnie niepokoi – odrzekła stanowczo blondyna.
-
Myślisz, że nie doinformowałabym Cię, gdyby się coś wydarzyło? – ucięła krótko,
po czym spojrzała na murek nieopodal parku, blisko którego było kilka wysokich
drzew. Tam właśnie utkwił jej wzrok. Gdyby Ivy spojrzała teraz w oczy Camill,
ta nie mogłaby jej dalej oszukiwać, że nic się nie stało. Oczy wzbierały się na
płacz, co przypieczętował przerażony wyraz twarzy. Zobaczyła bowiem coś, czego
nie widzą żywi, ta mimo wszystko jeszcze żyła.
Spoglądała
spokojnie na murek, na którym siedziała dziewięcioletnia, może dziesięcioletnia
dziewczynka. Alice – bo właśnie tak się nazywała – czuła na sobie obce
spojrzenie, ktoś zakłócił jej spokój, zaś nie miała tego za złe dziewczynie,
która w przerażeniu stała jak otępiała. Wydawało się jakby Camill patrzyła na dziewczynkę
całą wieczność, jednak wprawdzie trwało to pół minuty.
Alice
miała długie czarne włosy opasujące ją do bioder. Na pozór normalna dziewczynka
siedząca na murku, sinoblada, lecz uśmiechająca się, szyję okalał siny ślad,
lecz ona, jakby tym się nie przejmowała. Z za pleców wyciągnęła zabawkę, małego
czarno białego misia, który miał jeden guzik zamiast prawego oka, zaś na
miejscu lewego była tylko mała dziura, z której wydobywała się wata. Odziana
była w granatową sukienkę z białym kołnierzykiem.
Camill
zamarła, gdy zobaczyła, co się z nią stało. Dziewięcio, może dziesięciolatka
ustała na ten sam murek, na którym chwilę wcześniej siedziała, uśmiechnęła się
po raz ostatni, uniosła ręce w górę. W momencie, zawiał wiatr przyciągnąwszy ze
sobą burzowe chmury. Z nieba zstąpiło słońce, w jego miejsce pojawił się
księżyc w nowiu, do połowy przykryty chmurami, co wzmagało ciemność nocy.
Dziewczynka stała teraz prosto, prawie niewidocznie przechyliła główkę w lewą
stronę. Przyłożyła prawy palec wskazujący do ust i wydała z siebie ciche
„ciiiiiiiii”, co odbiło się echem w uszach Camill. Okalających księżyc chmur
już nie było. Alice momentalnie wpadła z piskliwym krzykiem w murek i
rozpłynęła się wewnątrz niego. Został tylko miś.
Camill
obejrzała się w prawo, ujrzała dziewczynkę ze starszym facetem. Pewnie ojciec –
pomyślała. Lecz nie mogła przewidzieć tego, co się stanie. Wizje, które
przyprawiły ją o obłęd, to nie mógł być jej ojciec. Ojcowie tak nie postępują,
nie powinni. To niedopuszczalne. Gwałt dokonany na małej dziewczynce jest
niedopuszczalny. Karygodny. Jej krzyk, płacz, to go nie powstrzymało, wręcz
przeciwnie, było gorzej, zadawał jej zarówno ból fizyczny, jak i psychiczny. Miała
tylko dziewięć, może dziesięć lat. To było zbyt wiele jak na taki młody wiek.
Była bezbronna, a co gorsza, myślała, że to jej wina.
Facet
szedł z nią za rękę. Prowadził ją do murku, na którym kazał jej ustać. Zawiązał
oczy dziewczynce chustką i rączki zakleił ciasno taśmą. Skakanka Alice, nie
przypominała zabawki dla dziecka, była spleciona w stryczek. Camill wiedziała,
co nastąpi później.
-
Chcesz znów zobaczyć mamusię?! – uniósł się facet na dziewczynkę z zawiązanymi
chustką oczami i zaklejonymi taśmą dłońmi.
-
Tak. – Alice mówiła bezgłośnie, płacząc przy tym.
-
To się pobawimy. Zobaczysz tę swoją upragnioną szmatę. Chwilę będziesz latać i
ujrzysz matkę. Pamiętasz jeszcze kołysankę? – Zapłakana dziewczynka przytaknęła
z wielką podkówką zamiast uśmiechu.
-
To zacznij śpiewać! – zacisnął pętlę na szyi Alice.
-
Na Wojtusia z popielnika iskiereczka mruga… już Ci nigdy nie uwierzę
iskiereczko mała, Najpierw błyśniesz, potem zgaśniesz, ot i bajka cała.
Chustka
była mokra, dziewczynka zaczęła szlochać, dopóki mogła oddychać. Zaraz potem
ojciec zepchnął Alice z murku i zapadła wieczna cisza. Węzeł zacisnął się na
szyi bezbronnej Alice, lecz ta już się nie szamotała, zwisała powoli, a wiatr
kołysał jej zwłoki do snu wiecznego.
Camill
odwróciła wzrok, powrócił dzień, podążała nadal z przyjaciółką. Zaczęła
oddychać histerycznie i łzy leciały jej jak oszalałe. Szlochała bez namysłu.
Przyjaciółka stała jak słup soli. Nie miała przecież pojęcia, co ukazało się
Camill.
-
Co jest?! Co się stało?
-
Była tylko małą dziewczynką – szepnęła.
-
Camill! O czym ty mówisz!
Camill
podeszła ciężkim krokiem do murku, zaś jej przyjaciółka stała wciąż w tym samym
miejscu. Szatynka oparła się rękoma o ceglaną piramidkę, naraz się wzdrygnęła i
wyprostowała, wytarła nos w rękaw i wyjrzała za murek. Z za ceglanej fortecy
dostrzegła misia. Spoglądał na nią prawym okiem, a raczej guziczkiem.
Trzęsącymi się dłońmi chwyciła Borysa. Przynajmniej takie imię miał wyszyte na
czarnej, prawie niezauważalnej, wtapiającej się w odcień futerka misia bluzie. Camill
miała przyspieszony oddech i znów zbierało jej się na płacz.
-
Camill. Nie masz wyboru, powiedz mi, co się stało.
Camill
w zamyśleniu pokiwała twierdząco głową, odłożyła misia na należne mu miejsce,
odwróciła się w stronę przyjaciółki i spojrzała na nią niczym zbity pies. Ivy
podeszła do szatynki z otwartymi ramionami, ta, nie czekając na nic, wtuliła
się w koleżankę. Stały tak w milczeniu jakiś czas, dopóki Camill nie ułożyła
sobie wszystkich wydarzeń po kolei. Wtem spojrzała na nią ponownie, kiwnęła
głową i udała się przodem, w kierunku zatoki.
-
We wtorek, dwa dni temu nie mogłam wyjść, bo ojciec kazał mi sprzątać na
strychu, pamiętasz?
-
Tak, miałyśmy wtedy jechać na klify.
-
Tak sobie sprzątałam, wyrzucając z pudła niepotrzebne rzeczy i natknęłam się na
starą, dużą, zapewne niepotrzebną książkę. Z początku byłam przekonana, że to
zwykła lektura mojego ojczulka.
-
Ale zapewne nią nie była.
-
…Odłożyłam ją na bok, było w niej coś innego, wręcz zapragnęłam ją przeczytać,
nie mając jednak pojęcia, dlaczego. Sprzątałam tak szybko, jak tylko mogłam,
nie pozwalałam się niczemu rozpraszać, jak skończyłam, wzięłam zakurzony tom do
mojego, pokoju, lecz zdziwił mnie fakt, że, gdy chciałam ją przeczytać, ta była
pusta, byłam pewna, iż jak przebywałam na strychu stronnice były zapisane, jak
i również okładka wygrawerowana. Chciałam ją odłożyć z powrotem na strych, lecz
wraz z nadciągniętym deszczem pojawiło się gwałtowne zachmurzenie, co
spowodowało, że mój pokój ogarnął półmrok. Wtedy dostrzegłam napis: „Shadow”.
-
Wybacz, ale nie rozumiem.
-
A ja wręcz przeciwnie. W tamtym momencie zrozumiałam.
-
Podzielisz się swoją spostrzegawczością?
-
Shadow. Cień. Nie rozumiesz? – Camill spojrzała podejrzliwie na Ivy, na co ta
pokręciła przecząco głową. – Naprawdę? Myślałam, że akurat ty zrozumiesz.
-
Niestety.
-
Ta księga faktycznie jest wyjątkowa. Widać napisy tylko wtedy, gdy ona jest w
zacienionym, ciemnym miejscu.
-
Nie, proszę nie mów, że ją przeczytałaś. – Spojrzała na Camill. – Oczywiście,
że ją przeczytałaś. Dało Ci to coś?
-
Niestety, ale owszem.
-
Nie, no naprawdę? Nikt Cię nie ostrzegał, że dziwnych ksiąg się nie czyta? Nie
ostrzegłam Cię? Serio, nie?
-
Ivy, to jest poważne. Dziwne, ale poważne. Nie wiem, co mi to dało, ale wiem,
co mi zabrało. Spokój. Uwierz, że żałuję. Niemiej jednak przyznaję, że
ciekawość prosiła się o to, co otrzymałam.
-
A co otrzymałaś? – Zacisnęła szczękę, wyczekując na odpowiedź, jakby czekała na
uderzenie. Wprawdzie po oczekiwanym pocisku skutek był ten sam.
-
Między innymi widzę zmarłych i sposób, w jaki umarli. To nie wszystko. Jest coś
więcej. Tylko nie potrafię się dopatrzeć, co. Księga zatajała wzmianki o tym… -
Oczy Camill zatrzymały się w pewnym punkcie, nieruchomo zapatrzone w coś, czego
Ivy nie widziała.
-
Wrabiasz mnie… Masz z tego niezły ubaw, co? Przyznaj się. Camill!?
Ivy zaczęła pstrykać palcami przed oczyma
przyjaciółki. Camill, była całkiem nieobecna. Ivy cofnęła się o krok. Wtem
Szatynka powoli przesuwała wzrokiem po kamieniach i tym samym nieprzytomnym
spojrzeniem dotknęła Blondynkę.
-
Camill, to nie jest śmieszne. – Ivy zagryzła wargę.
Czarnulka
jakby oprzytomniała, spojrzała wzrokiem pełnym przerażenia na Ivy. Wzięła głęboki
wdech, łza poleciała jej z lewego oka. Ivy wiedziała, że to nie oznacza niczego
dobrego, zaczęła kręcić głową. Camill nie zawahała się nawet na chwilę, chciała
chronić przyjaciółkę, więc odepchnęła ją z całych sił w prawo, Blondynka upadła
ze trzy, może cztery metry od niej, o to właśnie chodziło, uśmiechnęła się
lojalnie, nie zdążyła uciec, poświęciła się, bo chodziło o coś więcej, chodziło
o jej przyjaciółkę, prawie siostrę, poza tym ta miała coś do wykonania, coś, co
mogło się udać tylko jej.
Ivy
spostrzegła jak duży, rozpędzony samochód zahacza o przyjaciółkę. To był
moment, mała chwila, a Camill obijała się o karoserię, przerzuciło ją przez
cały samochód, spadła po lewej stronie bestii. W końcu auto uderzyło o kamienny
murek, a to starcie przypieczętowały pozbawione szyb okiennice.
Bardzo fajne, czekam na next.xx
OdpowiedzUsuńProlog zdecydowanie za długi. Cała historia zapowiada się ciekawie.
OdpowiedzUsuńTrochę szkoda, że od razu przedstawiłaś typowo bohaterów (jak wyglądają, ich cechy charakteru). Lepiej byłoby gdyby czytelnik sam poznawał ich stopniowo.
Rozdziały powinny być z pewnością krótsze,takie przynajmniej jest moje zdanie, bo widząc tak dużą ilość tekstu naraz czytelnik może się szybko znudzić, jeśli akcja będzie toczyła się wolno albo też zbyt szybko.
Unikaj powtórzeń ;) Kilka błędów w szyku zdania i interpunkcyjnych, ale jestem pod wrażeniem języka, jakim operujesz ;)
#Emotikonko Dzięki ! O to mi właśnie chodziło! Zdecydowanie lepiej się czyta uzasadnione komentarze, dzięki którym można stwierdzić, że faktycznie ktoś to czyta :D. Generalnie, w mojej "opowieści" istnieje definitywnie wszechwiedząca narracja, z którą nie tak zawsze można się obchodzić na około. Z powtórzeniami często walczę, aczkolwiek niekiedy nie sposób jest uniknąć powtórzeń. Eh i co do długich rozdziałów, to jest moja zmora, uwierz mi, iż prolog był rozłożony na jeszcze dwa rozdziały :o, z drugiej strony, osobiście jak czytam książkę, czy blog innej osoby to im więcej tym dla mnie lepiej. To ewidentna kwestia gustu. :) Mimo wszystko dziękuje za szczerość której oczekiwałam . :D
OdpowiedzUsuńWiesz, kiedyś powiedziałam mojej koleżance, że kontempluję. Sprawdziła co to znaczy w internecie i okazało się, że "kontemplować" znaczy otwierać się na działanie Ducha Świętego, jak i rozważać. Uśmiałam się potem :D
OdpowiedzUsuńProlog był interesujący i zaciekawił mnie :)
Czekam na następny i pozdrawiam ;D
Łooo, nadal mam w głowie wydarzenia z tego prologu.
OdpowiedzUsuńŁaaał..jeszcze żaden prolog mnie tak nie wciągnął.
Wszystko jest takie magiczne, takie tajemnicze i nieprzewidywalne..
Uwielbiam już ten blog i czekam na next :D
Hmm, tak się teraz jeszcze zastanawiam. Sama rysowałaś tą dziewczynkę? ;)
OdpowiedzUsuńCiekawy i oryginalny pomysł ;) Do każdego rozdziału będzie jakiś rysunek? ;)
Tak, sama, własnoręcznie :D i mam zamiar do każdego rozdziału narysować coś tematycznego :D nie sądziłam, że ktoś zauważy :D
OdpowiedzUsuńRainy, och Rainy.
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim, za dużo tekstu, za dużo dialogów i to było takie mętne, że nie mam nawet pojęcia, co się stało z Camill na końcu.
Za dużo zwrotów typu: Miała ciężkie kolczyki, co nie znaczy, że czuła się w nich źle. Zobaczyła to, ale nawet ślepy zauważyłby czerwonego królika. Pytała go o to, lecz nie zrozumiała odpowiedzi
Łukasz - imię polskie w Dublinie?
I, tak w ogóle jestem ciekawa co dalej.
Już mówię, uwielbiam bawić się słowem stąd te ozdobniki. Na końcu Camill została "potrącona" a może bardziej "poturbowana" przez samochód. Czasem nawet najmniejszy szczegół jest ważny, dlatego opisuję wręcz może odrobinę przesadnie :3 Łukasz - zdarzają się i przyjezdni, co nie wyklucza go z tej historii :D.
UsuńWow, wreszcie znalazłam chwilę, żeby tu zajrzeć. Prolog za mną, dość ciekawy, muszę przyznać :)
OdpowiedzUsuńWszechwiedząca narracja... W sumie OK, ale przydałyby się nieco wyraźniejsze przejścia pomiędzy punktem widzenia jednej postaci, a kolejnej. No i to, że narrator wie wszystko, niekoniecznie oznacza, że musi podtykać czytelnikowi każdą nformację pod nos, a już na pewno nie od razu, kiedy tylko nadarza się jakakolwiek okazja. Bywa to, szczerze mówiąc męczące. Oprócz tego niektóre z opisów były niepotrzebne w danym miejscu - Camill czy Łukasza lepiej byłoby opisać przy ich rzeczywistym spotkaniu z Ivy. Gdyby nie to, że przyjaciółka przybyła chwilę później, zapewne zapomniałabym jak wygląda, zanim w ogóle pojawiłaby się w historii. Wielu szczegółów i tak nie zdołałam zapamiętać, bo przez oba opisy prześlizgnęłam się wzrokiem, nie zwracając na nie większej uwagi (właśnie dlatego, że nie było wtedy bohaterów, których musiałabym sobie "wprowadzić" do otoczenia).
Niemniej, sama historia mnie zainteresowała. Dość plastycznie napisana, no i podoba mi się sam motyw Księgi. I to, że nie znalazła jej jako pierwsza główna bohaterka (to by zalatywało sztampą, na szczęście się wybroniłaś!). Ładnie wpleciona historia małej Alice i przyprawiające o dreszczyk zakończenie prologu. Brawo ;)
Pozdrawiam cieplutko, jeszcze się odezwę!
~ Scatty
Dziękuję,cenne rady zachowam na przyszłe rozdziały! :D I bardzo się cieszę, że choć w małej mierze cię zainteresowałam, no nic pozostaje mi łudzić się, że każdy następny będzie się podobał bardziej ;x
UsuńBardzo długi, porywający prolog, choć momentami za dużo informacji wala się w jednym miejscu. Szczerze powiedziawszy -- zainteresowało mnie. W jednym tekście pojawia się horror, surrealizm oraz bohaterka, z którą łatwo może utożsamić się czytelnik. A więc mamy wybuchową mieszankę. Oby dalej było jeszcze lepiej!
OdpowiedzUsuń