sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział 2

Pogrzeb. 



            Tamtego ranka wyczekiwany przez Rozalie krzyk nie miał miejsca. Kobieta podniosła się z łóżka i potarła głowę. Podniosła mały zegarek i sprawdziła godzinę. Dwadzieścia po szóstej. No tak. Godzina krzyku jej córki, ale okrzyku brak. Kobieta wstała zakłopotana i udała się do pokoju Ivy. Drzwi były zamknięte, więc zapukała. Nie słyszała odpowiedzi. Zdjęła klucz z obrazu wiszącego po lewej stronie od drzwi. Jak zwykle był na miejscu. Przekręciła klucz w zamku i, ku jej zdumieniu, córka siedziała na parapecie wyglądając przez okno. Nie słuchała muzyki. Spojrzała obojętnie na matkę, ale nic nie powiedziała. Zrezygnowana odwróciła się ponownie w stronę okna.
            - Kochanie – Westchnęła Rosalie. Pogładziła prześcieradło na łóżku a następnie usiadła w pogładzonym miejscu. – Musisz się wziąć w garść. Myślisz, że Camill chciałaby, żebyś zamknęła się w sobie?
            Nie, na pewno by tego nie chciała - to Ivy wiedziała doskonale, ale mimowolnie nie potrafiła się przełamać. Tak naprawdę od najmłodszych lat starała się chronić przyjaciółkę, ale ta misja nie wypaliła. Ivy zawiodła. Mogła ją bronić przed tym żeby nigdy nie poczuła się samotna i żałosna. Mogła, a nawet spowodowała to, że Camill miała rodzinę u niej samej. Nie pozwoliła na to, żeby się śmiano z tego, że ojciec jej przyjaciółki jest pijakiem. W tej misji jedyną przeszkodą była lojalność Camill. Dość nietypowa cecha.
            - Wiem, że to trudne – podjęła ponownie matka dziewczyny – ale musisz spróbować.
            Rosalie wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi. Ivy westchnęła głęboko i ukryła twarz w dłoniach. Nie spała tej nocy, w zamian za to, siedziała przez ten czas na parapecie wyglądając przez okno. Sama nie wiedząc czego tam szuka. Patrzyła się martwo w jeden punkt. Czuła ból głowy spowodowany płaczem, krew gotowała się w jej żyłach, oddychała spokojnie i wolno, dlatego, że wymioty podeszły dziewczynie do gardła. Ivy wiedziała, że pogrzeb jej przyjaciółki jest za nieco ponad trzy godziny, stwierdziła, że musi tam się zjawić. Miała przecież obietnice do spełnienia. Nie, nie mogłaby zawieść jej ponownie.
            Położyła pierwszą stopę na podłodze, a zaraz potem drugą, zachwiawszy się upadła. Leżała przez moment, dlatego, że w zasięgu wzroku miała coś co przykuło jej uwagę. Sięgnęła ręką skrzynkę, która znajdowała się pod łóżkiem dziewczyny. Podniosła się do pozycji siedzącej i przez moment próbowała opanować ból skroni. Gdy tak się stało chwyciła jeszcze raz kuferek i przyglądała się jemu. Wewnątrz były zdjęcia dziewcząt. Każde, które ukazywało najciekawszą „przygodę”, zostało opisane Ivy i Camill, lecz  każdą z osobna. Był on bezcenny. Ivy postanowiła jednak odłożyć do wieczora oglądanie całej zawartości, bo nie chciała spóźnić się na pogrzeb. Spoglądając na zamek, przypomniała sobie, że z kluczyka zrobiły swój ulubiony naszyjnik. To właśnie ten miała dzisiaj zwrócić przyjaciółce. Dziewczyna odłożyła kuferek tam gdzie było jego miejsce. Z trudnością podniosła się na równe nogi ale tym razem nie upadła. Chwiejnym krokiem udała się do łazienki, co krok podpierając się o ścianę lub czegoś co miała w zasięgu ręki. Zatrzymała się przy drewnianym podłużnym lustrze, które stało naprzeciwko łóżka. Jednym niezdarnym ruchem ręki zrzuciła z niego narzutę. Ivy była przerażona tym co ujrzała w swoim odbiciu, nie udało jej się pohamować wymiotów. Ani nie zdążyła dobiec do sedesu dlatego też, zwymiotowała na podłogę. Usiadła obok wymiocin i zaczęła płakać, panicznie nabierając powietrze. Chwilę później, sprzątnęła je, po czym ponownie stanęła przed lustrem. Twarz miała napuchniętą, a zarazem pociągłą i wychudzoną. Oczy błyszczały czerwienią i zmęczeniem, nie było w nich niczego co mogłoby przypominać jej dawne, w lewym pękła żyłka co spowodowało wylew tuż przy jego kąciku. Włosy przetłuszczone. Na wadze dużo nie straciła przez te kilka dni, nie miej jednak tak to wyglądało, kości były wyostrzone w okolicach żeber, ud i obojczyków. Wygląd nie był w stanie odzwierciedlić dokładnie tego co czuła w środku. Nie odczuwała niczego z wyjątkiem pustki, czy bezwartościowości, zabrano jej ważną cząstkę siebie. Nikt tak naprawdę nie mógł – choć się starał – zrozumieć tego co ona czuje.
            Ivy udała się do łazienki, wzięła długi, gorący prysznic, siedząc przy tym w brodziku, skulona pozwalała, żeby spadały na nią boleśnie krople wody. Gdy spod niego wyszła, owinęłam się ręcznikiem i podeszła do komody, z której wyciągnęła bieliznę, którą na siebie nałożyła. Wysuszyła włosy i zrobiła makijaż aby zatuszować sińce pod oczami. Udała się do szafy, po czym wyjęła z niej czarną  prostą sukienkę na długim rękawie i marynarkę. Ubrana we wcześniej przygotowane ubranie, spięła włosy w luźny kok. Chwyciła jeszcze czarne okulary z przyciemnianymi szkłami, aby mimo wszystko zakryć napuchnięte od płaczu oczy. Udając się do przedpokoju włączyła telefon – nie używany od kilku dni –  ubrała czarne pełne buty na koturnie. Gdy telefon się włączył, odczytała kilka wiadomości. Niektóre były od Łukasza, dwa od Mata a reszta od znajomych ze szkoły. Większość z nich była o treści zbliżonej do: „współczuję”, „składam kondolencje”, „przykro mi”. Uwinęła się w kilka minut, po czym wyszła na ganek i zamknęła frontowe drzwi na klucz, udała się do samochodu, gdzie czekały już na nią mama z Nataszą. Błyskawicznie znalazła się w środku, zajęła lewe miejsce z tyłu, jak to miała w zwyczaju. Na prawym zaś leżały wieńce i jedna granatowa róża. Dziewczyna zapięła pas i pojechały.
            Po niekrótkim czasie znalazły się na miejscu. Rosalie nawet nie próbowała zagadnąć Ivy, wiedziała, że to bez celowe. Natasza również nie miała zamiaru tym razem wtrącić żadnego upierdliwego komentarza. Po zaparkowaniu auta Ivy wytrysnęła jak oparzona z Chevrolet’a Aveo, nie czekając na towarzyszki pognała wprost na miejsce. Chciała ją jak najprędzej zobaczyć, ale tuż po fakcie zwyczajnie żałowała, że mogła tak chociażby pomyśleć. Ivy wiedziała, że nie prostą rzeczą będzie pożegnać się z Camill, aczkolwiek nie miała pojęcia jak bardzo to może na nią wpłynąć. Zdecydowanie wolałaby być na jej miejscu. Nadal nie rozumiała, dlaczego dziewczyna złożyła się dla niej w ofierze, czuła się jak zwykły potwór. Jak pomiot szatana.
            Naokoło nazbierało się z czasem więcej ludzi, Rosalie z Nataszą dotarły do reszty, nieco z tyłu. Było wiele znajomych Camill i Ivy. Nieśmiale patrzyli w stronę blondynki. Jeden, to nawet chciał coś do niej powiedzieć, już ruszył w jej kierunku, ale postanowił jednak zatrzymać się w pół drogi. Wiele osób sympatyzowało z szatynką, na pewno więcej niż z Ivy.
            Z wyjątkiem ran, które i tak były skryte pod ubraniem, można by stwierdzić, że martwa, wygląda bardzo naturalnie, wręcz jak gdyby wyłącznie spała. Różowiutka, śliczna twarzyczka nie przedstawiała żadnego wyrazu, w miejscu obojętnych usteczek zawsze widać było podnoszący na duchu ciepły uśmiech. Już nigdy go nie zobaczą. Ani jego, ani intensywnie zielonych oczu.
            Ivy podeszła chwiejnym krokiem do trumny, położyła jej dłoń na policzku – „Kocham Cię” – szepnęła, i nachyliła się nad nią, aby zapiąć jej na szyi wisiorek, pogładziła błękitną jedwabną sukienkę na długim rękawie. Odnosiła głupie wrażenie jakby Camill była porcelanową lalką – odcień cery, idealnie perłowy, pasował, te różowe policzki i wargi, upięta długa grzywka z tyłu głowy, kokardą z tego samego materiału co ubranie. Granatową różę umiejscowiła w dłoniach, łączących się na piersi. Po raz ostatni cmoknęła ją w czoło, wkładając przy tym dyskretnie paczkę jej ulubionych Marlboro i potężną srebrną zapalniczkę.
            Czas na pożegnania dobiegał końca, wracając na miejsce dziewczyna kątem oka dostrzegła John’a – ojca Camill, wyglądał fatalnie, prawie tak źle jak Ivy. Widać było, że przeżył ponowną stratę, która odcisnęła głęboki ślad na jego psychice, aczkolwiek dziewczyna zirytowana na alkoholika, czuła do niego jeszcze gorszą urazę i obrzydzenie niż do siebie. Nigdy nie okazywał Camill jakiejkolwiek oznaki miłości, zamiast tego wolał „chlać” do nieprzytomności. Nie, zdecydowanie nie było jej go szkoda.
            Odcień trawnika jeszcze przypominał zielony, tuż obok wykopanego miejsca na trumnę, po lewej stronie pod wierzbą płaczącą, leżała matka Camill, chociaż po śmierci będą miały okazję spędzić czas „razem”. Ivy wzdrygnęła się, przeszył ją nagły ból skroni, nie mogła skupić myśli. Ksiądz w tym czasie zaczął odmawiać modlitwy, dziewczyna czuła się jak gdyby ktoś rozpychał jej czaszkę od środka – Odwróć się. – usłyszała… w głowie? Nie była pewna. Ból jak szybko się pojawił, tak też znikł bez śladu. Dziewczyna odwróciła się zdezorientowana, podążyła wzrokiem ku przyglądającemu jej się – w prawdzie od dwudziestu minut, o czym zwyczajnie nie mogła wiedzieć – niebieskookiemu wysokiemu brunetowi, o włosach idealnie – lecz misternie – ułożonych, grzywka była odrobina dłuższa od reszty włosów i lekko uniesiona ku górze. Wpatrywał się z niczego niemówiącym wyrazem twarzy, ciemny zarost kontrastował z jego mistycznie bladą cerą i oczyma koloru lodowca, tak jasno błękitnymi, że aż prawie nie zauważalnymi, na szczęście, wokół tęczówek widniały czarne obwódki. Ubraną miał odpiętą bordową koszulę w czarno beżową kratę, pod nią opasała jego tors szara koszulka na krótkim rękawie, czarne prawie obcisłe spodnie i czarne vansy.
            Mężczyzna nie uczestniczył w pogrzebie, ewidentnie stał przy „sąsiednim” grobie. Uklękną i Ivy straciła go z pola widzenia, automatycznie skupiając się na powrót ku ceremonii. Pomasowała skroń i już w ogóle nie pamiętała „podszeptów” które usłyszała. Wkrótce Camill została złożona w grobie. Co świadczyło o tym, że należy wybrać się na mszę poświęconą zmarłej.
            Gdy Rosalie podchodziła wraz z Nataszą do samochodu, gdy Ivy już przy nim stała. Weszły w milczeniu do środka. Ivy nie potrafiła ani na moment powstrzymać łez.
            Kościół wybudowany był w stylu gotyckim, posiadał kilka strzelistych wieżyczek tu i ówdzie, a sam otoczony był niskimi marmurowymi ściankami, niczym małą fosą. W witrażach z jego okiennic przedstawione były sceny ze Starego Testamentu. Główne wejście złożone było z wysokiej strzelistej bramy, po której znajdowały się równie strzeliste jak i wysokie drzwi prowadzące wewnątrz kaplicy. Na przednim zewnętrznym terenie, z lewej strony, gościł duży posąg przedstawiający Jezusa, zaś po prawej nieco mniejszy Matki Boskiej. Poza terenem kościoła było kilka drzew, które rzucały postrzępione cienie na tę placówkę.
            Po mszy, każdy udał się do swoich domów. Każdy z wyjątkiem Ivy. Powiedziała Rosalie, że idzie ponownie na cmentarz, a ona i Natasza mają już jechać do domu, zapewniła ją, że wróci na piechotę do domu. Ona po dłuższych namowach uległa.
            Rosalie zawiozła Ivy na cmentarz mimo jej sprzeciwom. Dziewczyna milcząc wysiadła z samochodu i zniknęła za główną bramą. Podreptała w stronę miejsca pochówku. Usiadła na ziemi naprzeciwko jej świeżo zakopanego grobu. - „Wolałabym żeby zerwała naszą przyjaźń, żeby mnie znienawidziła niż to z czym zostałam. – a raczej to z czym nie zostałam. Nie mam jej! A to najgorsze co mogło się stać.”- powtórzyła cicho po raz dziesiąty. Wałkowała w myślach jeszcze przez chwilę ten temat, gdy nagle przerwał jej czyjś głos. Uniosła zdumiona głowę i od razy skojarzyła, kto stoi naprzeciw niej. Był to brunet przyglądający się Ivy jakąś godzinę temu.
- Yym.. przepraszam? – Zapytał niepewnie.
            - Tak? – Ivy odpowiedziała przez łzy.
            - Może to niewłaściwy moment, ale masz może zapałki? – zapytał, drapiąc się prawą ręką w tył głowy. – Lub zapalniczkę ? – dodał po chwili.
            - Nie, nie mam. – powiedziała spoglądając w jego duże jasno błękitne oczy, którym przyjrzała się dokładnie, były tak czysto błękitne jak u haskich, oczy mroźno błękitne.
            - Aha. Okej. – Powiedział wycofując się powoli, po chwili jednak wrócił w to samo miejsce, jak gdyby zapomniał o czymś ważnym. Spojrzał na Ivy, na uklepaną ziemię i postanowił usiąść koło niej, nie pytając o pozwolenie.
            - Siostra? – Zapytał rozczulającym tonem.
            - Słucham?
            - Pytam czy to twoja siostra.
            - Tak jakby – powiedziała spokojnie. – Przyjaciółka, ale kocham ją jak siostrę. I tak też ją traktowałam.
            - Współczuję.
            - Co Ty możesz wiedzieć? Skąd niby możesz wiedzieć jak ja się czuję? – Ivy naskoczyła na chłopaka podniesionym tonem. Nastąpiła niezręczna chwila ciszy, którą przerwał brunet.
            - Mój brat popełnił samobójstwo niecałe trzy miesiące temu.
            - Przepraszam nie miałam pojęcia. – Zwiesiłam głowę. – Tak mi głupio.
            - Spoko – rzucił w jej stronę wymuszony uśmiech – Ja już będę leciał, fajnie się gadało.
            - Żegnaj.
            - Pewna mądra osoba powiedziała mi coś, co teraz powtórzę Tobie. „Nigdy nie mów żegnaj.” Bo to odbiera nadzieje na kolejne spotkanie, kto wie może nasze drogi się jeszcze zejdą. Bo przecież nic nie dzieje się bez przyczyny. – Rzucił zalotny uśmiech i odchodząc rozpłynął się wśród drzew.
            Ivy jednak nie przejęła się specjalnie jego komentarzem. Z każdą godziną Ivy coraz to bardziej zagłębiała się w świat myśli. Gdy wytężając wzrok spojrzała na tarczę zegarka zamarła. Stała się jeszcze bledsza, jakby to w ogóle było możliwe. Było dwadzieścia po dziesiątej. Dopiero wtedy dostrzegła, że cmentarz tonął w mroku. Wiatr nie okazał się być przyjazny, policzkował dziewczynę lodowatymi podmuchami powietrza i za każdym razem pozostawiał zaczerwieniałe policzki. Zastanawiała się chwilę nad tym dlatego Rosalie nie postanowiła do niej zadzwonić, chwilę później uświadomiła sobie, że zostawiłam telefon w samochodzie matki. Tak, no przecież, było tak komicznie późno więc i tu nie zajrzała, kto normalny spędziłby tyle godzin na cmentarzu. Ivy niechętnie wstała, coś mignęło jej za drzewami, ale jakoś się tym nie przejęła. Ruszyła główną ścieżką ku wyjściu, usłyszała za sobą jakiś przenikliwy dźwięk, przyspieszyła. „Ayyh” – wyjęczała i upadła na kolana, przeklęty ból skroni. Nie koniecznie dobry omen.  Oddychała z uporem. Rozległ się ze dwa kroki za nią głośny piskliwy śmiech. Z trudem obejrzała się za siebie. 
_________________________
No i wypociny w postaci 2 rozdziału, mam nadzieje, że jest spoko . :D Zostawiajcie komentarze o.O . Życzę wszystkim Wesołych Świąt! Shake up Christmas ♥

9 komentarzy:

  1. Przyjemnie się czyta, czekam na następny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny ;) Bardzo dobrze że tak dokładnie opisujesz odczucia bohaterów :)
    I świetne piosenki na blogu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kocham Cię za to, że komentujesz każdy mój post! <3 Bardzo to doceniam :D

      Usuń
  3. Ten komentarz umieszczam zawsze wtedy, kiedy baaardzo mi się coś podoba. Tak bardzo, że brak mi słów

    OdpowiedzUsuń
  4. Sorrki, że piszę komentarz dopiero teraz ale jakoś nie mogłem się zebrać do czytania :)
    Prolog nie nastawił mnie jakoś optymistycznie, był trochę zbyt rozciągnięty i z wyjątkiem końcówki nic się nie wydarzyło. Ale z każdą kolejną częścią robi się ciekawiej. Postuluję o dłuższe rozdziały :) No i końcówka tego rozdziału świetna, mój klimat :D Piszesz naprawdę dobre opisy przeżyć wewnętrznych co jest twoim dużym atutem :) Poza lekkim rozwlekaniem od czasu do czasu nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń, pozostaje mi tylko czekać na następny rozdział.

    PS. Mam nadzieję że się na mnie nie obrazisz :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam zamiaru się obrażać! Każdy ma prawo wyrazić własną opinię, a na tym najbardziej mi zależy. :) A poza tym również dziękuję za kilka miłych i motywujących słów. :)

      Usuń