Tamtego ranka wyczekiwany przez Rozalie krzyk nie miał miejsca. Kobieta
podniosła się z łóżka i potarła głowę. Podniosła mały zegarek i sprawdziła
godzinę. Dwadzieścia po szóstej. No tak. Godzina krzyku jej córki, ale okrzyku
brak. Kobieta wstała zakłopotana i udała się do pokoju Ivy. Drzwi były
zamknięte, więc zapukała. Nie słyszała odpowiedzi. Zdjęła klucz z obrazu
wiszącego po lewej stronie od drzwi. Jak zwykle był na miejscu. Przekręciła
klucz w zamku i, ku jej zdumieniu, córka siedziała na parapecie wyglądając
przez okno. Nie słuchała muzyki. Spojrzała obojętnie na matkę, ale nic nie
powiedziała. Zrezygnowana odwróciła się ponownie w stronę okna.
-
Kochanie – Westchnęła Rosalie. Pogładziła prześcieradło na łóżku a następnie
usiadła w pogładzonym miejscu. – Musisz się wziąć w garść. Myślisz, że Camill
chciałaby, żebyś zamknęła się w sobie?
Nie,
na pewno by tego nie chciała - to Ivy wiedziała doskonale, ale mimowolnie nie
potrafiła się przełamać. Tak naprawdę od najmłodszych lat starała się chronić
przyjaciółkę, ale ta misja nie wypaliła. Ivy zawiodła. Mogła ją bronić przed tym
żeby nigdy nie poczuła się samotna i żałosna. Mogła, a nawet spowodowała to, że
Camill miała rodzinę u niej samej. Nie pozwoliła na to, żeby się śmiano z tego,
że ojciec jej przyjaciółki jest pijakiem. W tej misji jedyną przeszkodą była
lojalność Camill. Dość nietypowa cecha.
-
Wiem, że to trudne – podjęła ponownie matka dziewczyny – ale musisz spróbować.
Rosalie
wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi. Ivy westchnęła głęboko i ukryła twarz
w dłoniach. Nie spała tej nocy, w zamian za to, siedziała przez ten czas na
parapecie wyglądając przez okno. Sama nie wiedząc czego tam szuka. Patrzyła się
martwo w jeden punkt. Czuła ból głowy spowodowany płaczem, krew gotowała się w jej
żyłach, oddychała spokojnie i wolno, dlatego, że wymioty podeszły dziewczynie
do gardła. Ivy wiedziała, że pogrzeb jej przyjaciółki jest za nieco ponad trzy
godziny, stwierdziła, że musi tam się zjawić. Miała przecież obietnice do
spełnienia. Nie, nie mogłaby zawieść jej ponownie.
Położyła pierwszą stopę na podłodze,
a zaraz potem drugą, zachwiawszy się upadła. Leżała przez moment, dlatego, że w
zasięgu wzroku miała coś co przykuło jej uwagę. Sięgnęła ręką skrzynkę, która znajdowała
się pod łóżkiem dziewczyny. Podniosła się do pozycji siedzącej i przez moment
próbowała opanować ból skroni. Gdy tak się stało chwyciła jeszcze raz kuferek i
przyglądała się jemu. Wewnątrz były zdjęcia dziewcząt. Każde, które ukazywało
najciekawszą „przygodę”, zostało opisane Ivy i Camill, lecz każdą z osobna. Był on bezcenny. Ivy postanowiła
jednak odłożyć do wieczora oglądanie całej zawartości, bo nie chciała spóźnić
się na pogrzeb. Spoglądając na zamek, przypomniała sobie, że z kluczyka zrobiły
swój ulubiony naszyjnik. To właśnie ten miała dzisiaj zwrócić przyjaciółce.
Dziewczyna odłożyła kuferek tam gdzie było jego miejsce. Z trudnością podniosła
się na równe nogi ale tym razem nie upadła. Chwiejnym krokiem udała się do
łazienki, co krok podpierając się o ścianę lub czegoś co miała w zasięgu ręki.
Zatrzymała się przy drewnianym podłużnym lustrze, które stało naprzeciwko
łóżka. Jednym niezdarnym ruchem ręki zrzuciła z niego narzutę. Ivy była
przerażona tym co ujrzała w swoim odbiciu, nie udało jej się pohamować wymiotów.
Ani nie zdążyła dobiec do sedesu dlatego też, zwymiotowała na podłogę. Usiadła
obok wymiocin i zaczęła płakać, panicznie nabierając powietrze. Chwilę później,
sprzątnęła je, po czym ponownie stanęła przed lustrem. Twarz miała napuchniętą,
a zarazem pociągłą i wychudzoną. Oczy błyszczały czerwienią i zmęczeniem, nie
było w nich niczego co mogłoby przypominać jej dawne, w lewym pękła żyłka co
spowodowało wylew tuż przy jego kąciku. Włosy przetłuszczone. Na wadze dużo nie
straciła przez te kilka dni, nie miej jednak tak to wyglądało, kości były
wyostrzone w okolicach żeber, ud i obojczyków. Wygląd nie był w stanie
odzwierciedlić dokładnie tego co czuła w środku. Nie odczuwała niczego z
wyjątkiem pustki, czy bezwartościowości, zabrano jej ważną cząstkę siebie. Nikt
tak naprawdę nie mógł – choć się starał – zrozumieć tego co ona czuje.
Ivy udała się do łazienki, wzięła
długi, gorący prysznic, siedząc przy tym w brodziku, skulona pozwalała, żeby
spadały na nią boleśnie krople wody. Gdy spod niego wyszła, owinęłam się ręcznikiem
i podeszła do komody, z której wyciągnęła bieliznę, którą na siebie nałożyła.
Wysuszyła włosy i zrobiła makijaż aby zatuszować sińce pod oczami. Udała się do
szafy, po czym wyjęła z niej czarną prostą sukienkę na długim rękawie i marynarkę.
Ubrana we wcześniej przygotowane ubranie, spięła włosy w luźny kok. Chwyciła
jeszcze czarne okulary z przyciemnianymi szkłami, aby mimo wszystko zakryć
napuchnięte od płaczu oczy. Udając się do przedpokoju włączyła telefon – nie
używany od kilku dni – ubrała czarne
pełne buty na koturnie. Gdy telefon się włączył, odczytała kilka wiadomości. Niektóre
były od Łukasza, dwa od Mata a reszta od znajomych ze szkoły. Większość z nich
była o treści zbliżonej do: „współczuję”, „składam kondolencje”, „przykro mi”.
Uwinęła się w kilka minut, po czym wyszła na ganek i zamknęła frontowe drzwi na
klucz, udała się do samochodu, gdzie czekały już na nią mama z Nataszą.
Błyskawicznie znalazła się w środku, zajęła lewe miejsce z tyłu, jak to miała w
zwyczaju. Na prawym zaś leżały wieńce i jedna granatowa róża. Dziewczyna
zapięła pas i pojechały.
Po niekrótkim czasie znalazły się na
miejscu. Rosalie nawet nie próbowała zagadnąć Ivy, wiedziała, że to bez celowe.
Natasza również nie miała zamiaru tym razem wtrącić żadnego upierdliwego komentarza.
Po zaparkowaniu auta Ivy wytrysnęła jak oparzona z Chevrolet’a Aveo, nie
czekając na towarzyszki pognała wprost na miejsce. Chciała ją jak najprędzej
zobaczyć, ale tuż po fakcie zwyczajnie żałowała, że mogła tak chociażby
pomyśleć. Ivy wiedziała, że nie prostą rzeczą będzie pożegnać się z Camill,
aczkolwiek nie miała pojęcia jak bardzo to może na nią wpłynąć. Zdecydowanie
wolałaby być na jej miejscu. Nadal nie rozumiała, dlaczego dziewczyna złożyła
się dla niej w ofierze, czuła się jak zwykły potwór. Jak pomiot szatana.
Naokoło nazbierało się z czasem
więcej ludzi, Rosalie z Nataszą dotarły do reszty, nieco z tyłu. Było wiele
znajomych Camill i Ivy. Nieśmiale patrzyli w stronę blondynki. Jeden, to nawet
chciał coś do niej powiedzieć, już ruszył w jej kierunku, ale postanowił jednak
zatrzymać się w pół drogi. Wiele osób sympatyzowało z szatynką, na pewno więcej
niż z Ivy.
Z wyjątkiem ran, które i tak były
skryte pod ubraniem, można by stwierdzić, że martwa, wygląda bardzo naturalnie,
wręcz jak gdyby wyłącznie spała. Różowiutka, śliczna twarzyczka nie
przedstawiała żadnego wyrazu, w miejscu obojętnych usteczek zawsze widać było
podnoszący na duchu ciepły uśmiech. Już nigdy go nie zobaczą. Ani jego, ani
intensywnie zielonych oczu.
Ivy podeszła chwiejnym krokiem do
trumny, położyła jej dłoń na policzku – „Kocham Cię” – szepnęła, i nachyliła
się nad nią, aby zapiąć jej na szyi wisiorek, pogładziła błękitną jedwabną
sukienkę na długim rękawie. Odnosiła głupie wrażenie jakby Camill była
porcelanową lalką – odcień cery, idealnie perłowy, pasował, te różowe policzki
i wargi, upięta długa grzywka z tyłu głowy, kokardą z tego samego materiału co
ubranie. Granatową różę umiejscowiła w dłoniach, łączących się na piersi. Po
raz ostatni cmoknęła ją w czoło, wkładając przy tym dyskretnie paczkę jej
ulubionych Marlboro i potężną srebrną zapalniczkę.
Czas na pożegnania dobiegał końca,
wracając na miejsce dziewczyna kątem oka dostrzegła John’a – ojca Camill,
wyglądał fatalnie, prawie tak źle jak Ivy. Widać było, że przeżył ponowną
stratę, która odcisnęła głęboki ślad na jego psychice, aczkolwiek dziewczyna
zirytowana na alkoholika, czuła do niego jeszcze gorszą urazę i obrzydzenie niż
do siebie. Nigdy nie okazywał Camill jakiejkolwiek oznaki miłości, zamiast tego
wolał „chlać” do nieprzytomności. Nie, zdecydowanie nie było jej go szkoda.
Odcień trawnika jeszcze przypominał
zielony, tuż obok wykopanego miejsca na trumnę, po lewej stronie pod wierzbą
płaczącą, leżała matka Camill, chociaż po śmierci będą miały okazję spędzić
czas „razem”. Ivy wzdrygnęła się, przeszył ją nagły ból skroni, nie mogła
skupić myśli. Ksiądz w tym czasie zaczął odmawiać modlitwy, dziewczyna czuła
się jak gdyby ktoś rozpychał jej czaszkę od środka – Odwróć się. – usłyszała… w głowie? Nie była pewna. Ból jak szybko
się pojawił, tak też znikł bez śladu. Dziewczyna odwróciła się zdezorientowana,
podążyła wzrokiem ku przyglądającemu jej się – w prawdzie od dwudziestu minut,
o czym zwyczajnie nie mogła wiedzieć – niebieskookiemu wysokiemu brunetowi, o
włosach idealnie – lecz misternie – ułożonych, grzywka była odrobina dłuższa od
reszty włosów i lekko uniesiona ku górze. Wpatrywał się z niczego niemówiącym
wyrazem twarzy, ciemny zarost kontrastował z jego mistycznie bladą cerą i oczyma
koloru lodowca, tak jasno błękitnymi, że aż prawie nie zauważalnymi, na
szczęście, wokół tęczówek widniały czarne obwódki. Ubraną miał odpiętą bordową
koszulę w czarno beżową kratę, pod nią opasała jego tors szara koszulka na
krótkim rękawie, czarne prawie obcisłe spodnie i czarne vansy.
Mężczyzna nie uczestniczył w
pogrzebie, ewidentnie stał przy „sąsiednim” grobie. Uklękną i Ivy straciła go z
pola widzenia, automatycznie skupiając się na powrót ku ceremonii. Pomasowała
skroń i już w ogóle nie pamiętała „podszeptów” które usłyszała. Wkrótce Camill
została złożona w grobie. Co świadczyło o tym, że należy wybrać się na mszę
poświęconą zmarłej.
Gdy Rosalie podchodziła wraz z Nataszą
do samochodu, gdy Ivy już przy nim stała. Weszły w milczeniu do środka. Ivy nie
potrafiła ani na moment powstrzymać łez.
Kościół wybudowany był w stylu
gotyckim, posiadał kilka strzelistych wieżyczek tu i ówdzie, a sam otoczony był
niskimi marmurowymi ściankami, niczym małą fosą. W witrażach z jego okiennic przedstawione
były sceny ze Starego Testamentu. Główne wejście złożone było z wysokiej
strzelistej bramy, po której znajdowały się równie strzeliste jak i wysokie
drzwi prowadzące wewnątrz kaplicy. Na przednim zewnętrznym terenie, z lewej
strony, gościł duży posąg przedstawiający Jezusa, zaś po prawej nieco mniejszy
Matki Boskiej. Poza terenem kościoła było kilka drzew, które rzucały
postrzępione cienie na tę placówkę.
Po mszy, każdy udał się do swoich
domów. Każdy z wyjątkiem Ivy. Powiedziała Rosalie, że idzie ponownie na
cmentarz, a ona i Natasza mają już jechać do domu, zapewniła ją, że wróci na
piechotę do domu. Ona po dłuższych namowach uległa.
Rosalie zawiozła Ivy na cmentarz
mimo jej sprzeciwom. Dziewczyna milcząc wysiadła z samochodu i zniknęła za
główną bramą. Podreptała w stronę miejsca pochówku. Usiadła na ziemi
naprzeciwko jej świeżo zakopanego grobu. - „Wolałabym żeby zerwała naszą
przyjaźń, żeby mnie znienawidziła niż to z czym zostałam. – a raczej to z czym
nie zostałam. Nie mam jej! A to najgorsze co mogło się stać.”- powtórzyła cicho
po raz dziesiąty. Wałkowała w myślach jeszcze przez chwilę ten temat, gdy nagle
przerwał jej czyjś głos. Uniosła zdumiona głowę i od razy skojarzyła, kto stoi
naprzeciw niej. Był to brunet przyglądający się Ivy jakąś godzinę temu.
- Yym..
przepraszam? – Zapytał niepewnie.
- Tak? – Ivy odpowiedziała przez
łzy.
- Może to niewłaściwy moment, ale
masz może zapałki? – zapytał, drapiąc się prawą ręką w tył głowy. – Lub
zapalniczkę ? – dodał po chwili.
- Nie, nie mam. – powiedziała
spoglądając w jego duże jasno błękitne oczy, którym przyjrzała się dokładnie, były
tak czysto błękitne jak u haskich, oczy mroźno błękitne.
- Aha. Okej. – Powiedział wycofując
się powoli, po chwili jednak wrócił w to samo miejsce, jak gdyby zapomniał o
czymś ważnym. Spojrzał na Ivy, na uklepaną ziemię i postanowił usiąść koło niej,
nie pytając o pozwolenie.
- Siostra? – Zapytał rozczulającym
tonem.
- Słucham?
- Pytam czy to twoja siostra.
- Tak jakby – powiedziała spokojnie.
– Przyjaciółka, ale kocham ją jak siostrę. I tak też ją traktowałam.
- Współczuję.
- Co Ty możesz wiedzieć? Skąd niby
możesz wiedzieć jak ja się czuję? – Ivy naskoczyła na chłopaka podniesionym tonem.
Nastąpiła niezręczna chwila ciszy, którą przerwał brunet.
- Mój brat popełnił samobójstwo
niecałe trzy miesiące temu.
- Przepraszam nie miałam pojęcia. –
Zwiesiłam głowę. – Tak mi głupio.
- Spoko – rzucił w jej stronę
wymuszony uśmiech – Ja już będę leciał, fajnie się gadało.
- Żegnaj.
- Pewna mądra osoba powiedziała mi
coś, co teraz powtórzę Tobie. „Nigdy nie mów żegnaj.” Bo to odbiera nadzieje na
kolejne spotkanie, kto wie może nasze drogi się jeszcze zejdą. Bo przecież nic
nie dzieje się bez przyczyny. – Rzucił zalotny uśmiech i odchodząc rozpłynął
się wśród drzew.
Ivy jednak nie przejęła się
specjalnie jego komentarzem. Z każdą godziną Ivy coraz to bardziej zagłębiała
się w świat myśli. Gdy wytężając wzrok spojrzała na tarczę zegarka zamarła.
Stała się jeszcze bledsza, jakby to w ogóle było możliwe. Było dwadzieścia po
dziesiątej. Dopiero wtedy dostrzegła, że cmentarz tonął w mroku. Wiatr nie
okazał się być przyjazny, policzkował dziewczynę lodowatymi podmuchami powietrza
i za każdym razem pozostawiał zaczerwieniałe policzki. Zastanawiała się chwilę
nad tym dlatego Rosalie nie postanowiła do niej zadzwonić, chwilę później
uświadomiła sobie, że zostawiłam telefon w samochodzie matki. Tak, no przecież,
było tak komicznie późno więc i tu nie zajrzała, kto normalny spędziłby tyle
godzin na cmentarzu. Ivy niechętnie wstała, coś mignęło jej za drzewami, ale
jakoś się tym nie przejęła. Ruszyła główną ścieżką ku wyjściu, usłyszała za
sobą jakiś przenikliwy dźwięk, przyspieszyła. „Ayyh” – wyjęczała i upadła na
kolana, przeklęty ból skroni. Nie koniecznie dobry omen. Oddychała z uporem. Rozległ się ze dwa kroki za
nią głośny piskliwy śmiech. Z trudem obejrzała się za siebie.
_________________________
No i wypociny w postaci 2 rozdziału, mam nadzieje, że jest spoko . :D Zostawiajcie komentarze o.O . Życzę wszystkim Wesołych Świąt! Shake up Christmas ♥
Przyjemnie się czyta, czekam na następny ;)
OdpowiedzUsuńŚwietny ;) Bardzo dobrze że tak dokładnie opisujesz odczucia bohaterów :)
OdpowiedzUsuńI świetne piosenki na blogu ;)
Kocham Cię za to, że komentujesz każdy mój post! <3 Bardzo to doceniam :D
UsuńBrak mi słów.
OdpowiedzUsuńW pozytywnym czy negatywnym sensie ? :o
UsuńTen komentarz umieszczam zawsze wtedy, kiedy baaardzo mi się coś podoba. Tak bardzo, że brak mi słów
OdpowiedzUsuńO! To kamień z serca :3
UsuńSorrki, że piszę komentarz dopiero teraz ale jakoś nie mogłem się zebrać do czytania :)
OdpowiedzUsuńProlog nie nastawił mnie jakoś optymistycznie, był trochę zbyt rozciągnięty i z wyjątkiem końcówki nic się nie wydarzyło. Ale z każdą kolejną częścią robi się ciekawiej. Postuluję o dłuższe rozdziały :) No i końcówka tego rozdziału świetna, mój klimat :D Piszesz naprawdę dobre opisy przeżyć wewnętrznych co jest twoim dużym atutem :) Poza lekkim rozwlekaniem od czasu do czasu nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń, pozostaje mi tylko czekać na następny rozdział.
PS. Mam nadzieję że się na mnie nie obrazisz :P
Nie mam zamiaru się obrażać! Każdy ma prawo wyrazić własną opinię, a na tym najbardziej mi zależy. :) A poza tym również dziękuję za kilka miłych i motywujących słów. :)
Usuń