sobota, 13 grudnia 2014

Rozdział 1


Niemy krzyk.


Krzyk. Przepełniony bólem i goryczą wrzask. Bezdech, którego nie tak łatwo się pozbyć. Łzy, które ściekają prosto z kanalików łzowych, tworząc mokry szlak po którym kapią jedna za drugą. Panika, ta która towarzyszy od ostatnich dni. Samotność, uzasadniona świadomością utraty kogoś kogo się już nigdy nie odzyska. Bezradność, której nie da rady poskromić. Nienawiść do otaczającej rzeczywistości. – To właśnie odczuwała Ivy budząc się tamtego ranka. Mogła kontrolować płacz, rozpacz malowaną na jej twarzy a nawet to, że zdecydowanie czuła się jakby brakowało pewnej cząstki niej… ale nie mogła kontrolować jednego. Snów. Przepełnionych masą wydarzeń z przed czterech dni. Za każdym razem tak samo, zgodnie z rzeczywistością. Nie miała wpływu na żaden aspekt snu. Nie mogła powstrzymać Camill choć tak bardzo tego pragnęła.
             Ivy stała. Stała zakrywając usta dłońmi i patrzyła w duże, zielone, wołające pomocy, oczy Camill. Szatynka leżała na betonowej ziemi obok samochodu. Cała zakrwawiona, czego przyczyną był dość masywny kawał szkła wbity w lewą stronę podbrzusza, który przytrzymywała dłońmi, żeby nie pogłębiał rany. Cierpiała i to bardzo, lecz starała się jak najlepiej to maskować. Ivy przerażona podbiegła do przyjaciółki, ta oddychała ciężko. Starała się zachowywać spokój, ale wiedziała co niebawem nastąpi. Blondyna panikowała, nie potrafiła tego opanować, histeryzowała. Z bliska zauważyła drugi odłam szkła wbity w udo, Camill szybko traciła krew. Ivy wyjęła telefon z kieszeni spodni i wykręciła numer pogotowia ratunkowego. Nakazali jej czekać i nie poruszać ciałem rannej, każdy najmniejszy ruch mógłby spowodować śmierć dziewczyny. Ivy jednak nie była głupia. Wiedziała, że bez opaski uciskowej dziewczyna długo nie pociągnie. Wstała i podeszła do samochodu, musiała sprawdzić stan kierowcy. Stała tam jak zaklęta i wbiła wzrok w kierownice. Czemu akurat w nią? Prawdopodobnie dlatego, że nie widać było nawet śladu po kierowcy śmiercionośnego pojazdu. Podeszła bliżej z twarzą wykrzywioną w wyraz zdziwienia. Zajrzała dla pewności do środka, lecz to nie zmieniło sytuacji. Zamurowana wypowiedziała tylko dwa słowa "Co kurwa?", ale to krótkie zdanie, wcale nie zmieniło świata, nie cofnęło czasu i nie sprawiło, że kierowca jakoś magicznie pojawił się w miejscu na którym by teraz prawdopodobnie umierał. Obróciła się w kierunku z którego przyjechało auto, "No tak… Pod górkę" - pomyślała. Gdyby było inaczej próbowałaby sobie wmawiać, że ktoś zapomniał zaciągnąć hamulec ręczny, co by mimo wszystko nie tłumaczyło podejrzanej prędkości. Głos Camill  wyrwał ją z zadumy.
- Ivy...- jęknęła - podejdź do mnie. Nie chcę umierać w samotności…
-  Ty  nie  umrzesz!  Pomoc jest już  w  drodze.  –  Powiedziała opanowanym tonem Ivy, podchodząc do przyjaciółki,  klęknęła - A teraz zaciśnij zęby, muszę założyć opaskę uciskową bo z twojego uda wypływa za dużo krwi. Nie chcę żebyś się wykrwawiła... - zdjęła pasek, przełożyła przez nogę Camill i zacisnęła nad raną.
- Wiem, że umieram, więc po co się starasz?
-  Dlaczego mnie odepchnęłaś?! Teraz wszystko byłoby inaczej! Lepiej! – Podniosła ton głosu i zaczęła płakać. Przyklękła przy twarzy przyjaciółki i zaczęła gładzić jej włosy.
-  Przestań. To nie jest jeszcze twój czas. Masz inne zadanie. –  Jęknęła z bólu.
-  Proszę – Błagała – przeżyj dla mnie!
- A mówią, że z przeznaczeniem się nie wygrywa.
- Słucham? – Ivy spojrzała prosto w zielone oczy szatynki.
- To co widziałaś wcześniej. Miałam wi..wi..wizję... – Jęknęła po raz kolejny. Blondynka jakby tego nie słysząc zaczęła swój monolog.
-  Kocham Cię Camill. Jesteś dla mnie siostrą! To nie ty powinnaś była tu leżeć tylko ja. Sama mówiłaś! Nie umrzesz, nie możesz. Jesteś głupia – Wrzeszczała – tego się nie robi, byłoby dobrze. Dobrze… Nie możesz umrzeć. Camill błagam! – Szlochała. – Obiecuję Ci.. Pomoc już jedzie.
-  Nie ma sensu. Umieram! Nie martw się, już prawie nic nie czuję. – Uśmiechnęła się z bólem w oczach. - Uważaj na Nią, będzie próbowała ponownie…
- Co? Na Kogo mam uważać?
-  Nie pozwól im zdjąć wisiorka, chcę mieć przy sobie kogoś komu na mnie zależy. Kocham Cię. Ponownie bym to dla Ciebie zrobiła.- urwała na chwilę, po czym zaczęła ponownie – Ivy, szybko! Wyciągnij kartkę z mojej kieszeni. Tą złożoną kilkakrotnie. I przeczytaj to dopiero wtedy, kiedy będziesz chciała się poddać. Nie rezygnuj z tych w których wierzysz. Pamiętaj. Źle ocenisz sytuację… A gdy zrozumiesz, zaatakuj. Uważaj w przyszłości na Mata, trudno mi w to uwierzyć, ale przyczyni się do czegoś złego.
- Camill! Co ty mówisz?
- W zdradzie miłość. Krwisty ból nienawiści niesie zemsta. Księgi potęgą śmierć. – Dziewczyna skupiła się, wyraźnie czemuś niedowierzając, przyspieszony oddech tylko to potwierdzał. Spojrzała zaskoczona na Ivy. – To ty jesteś kluczem.
- Co?
Ivy nie rozumiała znaczenia tych słów, a co najgorsze okazały się jej ostatnimi. Dziewczyna widziała jak odchodzi jej przyjaciółka. Ten moment wtargnął w jej podświadomość, widziała go czy to na jawie czy to w snach. Niby rozkosz szczęścia, przeobrażona w szczypnięcie bólu, wręcz strachu czy przerażenia. Jeśli w tamtym momencie coś czy kogoś ujrzałby to co ona, to na pewno nie byłoby owo przyjazne czy przyjemne, musiało być co najmniej przerażające. Oczy zaczęły spazmatycznie drgać, na koniec się zaszkliły, a wtedy już nie było nic… Nikogo. Pozostało tylko martwe ciało patrzące się ślepo w niebo. Zaciśnięte na szkle dłonie zaczynały powoli się osuwać.
Blondynka panicznie zaczęła sprawdzać puls. Nie wierzyła. Dopiero w tamtym momencie zrozumiała, że tak naprawdę śmierć nie dba o nic. O przyjaciół czy o rodzinę. Śmierć przychodzi i w chwilę zabiera osoby z którymi się nawet przed trzema minutami rozmawiało. Życie osoby która w tym momencie zaczynała robić masaż serca, stało się automatycznie niczym, pustą przestrzeniom, bez nikogo, nawet bez niej samej, czarną dziurą, pozbawioną wszelkich zasad czy reguł. Ona sama nie istniała bo z Camill tworzyły jedność, a teraz była nikim. Nie istniała. Równie dobrze ona mogłaby teraz leżeć martwa tuż obok szatynki, lecz coś jej na to nie pozwalało, w pierwszej kolejności nadzieja. Miała nadzieję, że mimo wszystko uda się, jej lub ratownikom medycznym, przywrócić dziewczynę do życia. Była jeszcze druga sprawa. Skoro Camill poświęciła się dlatego żeby Ivy żyła, to ta nie mogła od tak sobie zlekceważyć ofiary przyjaciółki. Tym bardziej, iż ta była przekonana tym, że Ivy ma odegrać jakąś ważną rolę.
Po dwudziestu minutach, dziewczyna nie miała już siły aby nadal reanimować, a jej przyjaciółka wcale nie zamierzała powrócić do żywych. Już wtedy wiedziała, że to jest definitywny koniec i nie potrafiła sobie wybaczyć sytuacji która zaszła. Miała świadomość, że Camill złożyła się w „ofierze” tylko po to żeby Ivy miała prawo egzystowania, pomimo tego ta niewątpliwie chciała zrezygnować z tego przywileju, hamowała ją jednak myśl o matce.
Ivy zamknęła powieki oczu nadal ślepo patrzących w niebo i wtem przyjechała „pomoc”, dziewczyna jakby tego nie zauważając siedziała nieprzytomnie patrząc na zakrwawione zwłoki przyjaciółki. Policjant podszedł do miejsca wypadku i wskazał „ranną” sanitariuszom. Był jakąś grubszą szychą, ponieważ definitywnie rozrzucał swoich ludzi po całym terenie i przydzielał im konkretne zadania, gdy już nie zostało żadnej duszyczki do pokierowania podszedł do Ivy i  niechętnie wydał z siebie zdanie.
- Rozumiem, że to ty zadzwoniłaś na pogotowie ratunkowe i policję.
            - Nie myli się pan. – Odpowiedziała zamyślona. Następnie dwoje sanitariuszy przełożyło Camill na nosze najprawdopodobniej dlatego, żeby ją gdzieś przetransportować, ale nie to zmotywowało ją do okrzyku. – Hej! Moment! – Zerwała się z miejsca jak oparzona i rzuciła się na szatynkę. Musiała dotrzymać obietnicy. Wzięła wisiorek który Camill miała zawieszony na szyi, postanowiła, że sama jej go założy, wolała mieć pewność, że się przypadkiem nie „zagubi”.
            Oburzeni sanitariusze spiorunowali dziewczynę spojrzeniem, ale momentalnie wrócili do swoich obowiązków. Wtedy „Pan ważny” podjął ponownie temat tak jak gdyby poprzednie zdarzenie nie miało miejsca.
            - A widziała pani co się tu wydarzyło?
            - Tak. – Dziewczyna kiwnęła twierdząco, już nie płakała, ogarnęło ją poczucie nicości. – Widziałam. – Powiedziała spoglądając już na mężczyznę.
Policjant zmierzył ją wzrokiem, wyraz jego twarzy nie przedstawiał zupełnie nic. Mimo wszystko zwrócił uwagę na to, że dziewczyna jest cała we krwi, lecz nie jej własnej. Deszcz wcale nie pomagał, sprawił jedynie, że krew zmieszana z wodą spływała jej po udach i łydkach.
            - To proszę iść za mną. – Wskazał ręką na samochód policyjny. – Złoży pani zeznania.
            Taki oto finisz miał owy sen. I tak codziennie. Po tych snach Ivy zaczęła się szczególnie zastanawiać nad znaczeniem słów wypowiedzianych przez jej przyjaciółkę. A najbardziej jednak nad tym tajemniczym wierszykiem „W zdradzie miłość. Krwisty ból nienawiści niesie zemsta. Księgi potęgą śmierć.”, wolała myśleć o znaczeniu słów niż o tym, że straciła bezpowrotnie Camill, chociaż to nie zmieniało faktu, że i tak nie potrafiła nie myśleć o bezwzględnej stracie. Rozważając wszystkie opcje, stwierdziła, że wolałaby zaprzestać przyjaźni z Camill, żeby ta ją znienawidziła.
            Po przeraźliwym krzyku Ivy,  standardowo przybiegała zmartwiona Rosalie, bała się o córkę, z resztą widziała w jakiej jest rozsypce i po takich okrzykach spodziewała się najgorszego. Rozważała także to, że dziewczynie może przyjść popełnienie samobójstwa. Może to głupie i zwyczajnie żałosne postępowanie, ale widziała coś czego nigdy nie dostrzegała w swojej córce, a mianowicie słabość. To byłoby najłatwiejsze rozwiązanie. Po prostu się poddać.
            Ivy od czasu zdarzenia zaszyła się we własnym pokoju. Nie odzywała się, nie tylko nie chciała ale i nie mogła. Wychodziła z łóżka tylko do swojej prywatnej toalety. Nie miała zamiaru jeść i pić. Sporo się przy tym odwadniając, ale nie dbała o to. Zasłoniła lub pozdejmowała wszystkie swoje lustra. Nie chciała widzieć swojej twarzy, bo nie mogła na siebie patrzeć, traktowała się jak mordercę, twierdziła, że to jej wina. Kompletnie się tym załamała. Miała obsesję na punkcie „przygnębiających” piosenek i słuchała ich bez przerwy.
            Rosalie zmuszała Ivy żeby ta coś zjadła czy wypiła, lecz to było bez znaczenia, bo dziewczyna była w zupełnie innym świecie. Mimo wszystko kobieta również przeżywała śmierć Camill, traktowała ją jak swoją córkę, między innymi dlatego, bo wiedziała, że w jej domu nie było „rodzinnej miłości”, przynajmniej odkąd zmarła jej matka. Camill miała wtedy pięć lat, jej ojciec popadł przez to w wielką depresję. Prawie wcale nie rozstawał się z butelką. Camill wiele razy prosiła – wręcz błagała – go żeby poprzestał, lecz bez skutku. Nie miała rodzeństwa, byłą jedynaczką. Miała tylko Ivy i Matt’a.

________________________________________

Tak jak prosiła jedna z czytających - odrobinę krótsze. :) Generalnie nadal zachęcam do komentowania . :) I umówmy się tak, że każdy kolejny "Rozdział" będę dodawała w soboty. :D 

Tak jeszcze na dzisiaj kilka "nutek". ♥Sun  ▼Lilly ♪Hopes ⌂Another



8 komentarzy:

  1. Świetne opowiadanie i naprawdę przyjemnie się czyta. Czekam na nexta.
    Pozdrawiam
    Joanna

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak mogłaś ;p Jak przeczytałam że Camill umiera to cały czas miałam nadzieję że jednak w końcu się okaże że uda się ją uratować.
    Rozdział świetny, wprowadza wiele ciekawych momentów, które jak mniemam będą rozwijane ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nolaxox9
    Ciekawa jestem co będzie dalej.
    Czekam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Odpowiedzi
    1. "Snów. Przepełnionych masą wydarzeń z przed czterech dni. Za każdym razem tak samo, zgodnie z rzeczywistością. Nie miała wpływu na żaden aspekt snu. Nie mogła powstrzymać Camill choć tak bardzo tego pragnęła. " - Śniło jej się to, co się wydarzyło :D

      Usuń
  5. Masz wspaniały styl pisania. Opowiadanie aż się prosi żeby czytać dalej. Ciekawe i tajemnicze. Cudowna fabuła zobaczę co będzie dalej! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Mmm, dobry rozdział. Dużo emocji i aura tajemnicy to główne atuty, napisane na przyzwoitym poziomie. Czyta się przyjemnie i płynnie, bez większych zgrzytów.

    Jakie "ale"? Cóż, wydaje mi się, że mogłaś inaczej rozegrać sceny ze snu. Wspomnienia, a co za tym idzie, właśnie sny, mają to do siebie, że nie oddają rzeczywistości w 100% - są chaotyczne, nastawione bardziej na główne wydarzenia niż szczegóły, najczęściej lekko "poszarpane". Sam fragment nie jest zły, ale jako sen wydaje mi się aż zbyt "prawdziwy".

    Co nie zmienia faktu, że całość nadal bardzo mi się podoba :)

    Pozdrawiam ciepło
    ~ Scatty

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że mimo wszystko nadal na propsie! Ciekawa jestem, jak to będzie gdy odkryjesz następne rozdziały o.O Dziękuję za cenny komentarz!

      Usuń