sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 3




Przypadki istnieją, tylko jeśli w nie głęboko wierzysz.



 

Ivy ujrzała jakiś ruch z lewej strony, oszacowała w myśli odstęp od bramy do miejsca w którym się znajdowała. Wiedziała, że gdyby ktoś ją zaatakował, ruszając się – najwyraźniej – dość zwinnie, nie miałaby szans. Postanowiła zaryzykować. Zerwała się na równe nogi i pobiegła w stronę bramy. Niewidzialna ręka chwyciła jej prawe ramie, usłyszała trzask rozrywanej marynarki, ciepło ogarnęło jej rękę. Ivy mimowolnie cofnęła się kilka kroków, nadal próbując stawić opór nogami. Nic z tego. Poczuła jakby coś ostrego cięło jej przedramię. Obejrzała się za siebie, i wtedy to dostrzegła. Jakąś postać w miejscu w którym główna drogą zakręcała w lewo.
Ivy chwytała powietrze tak gwałtownie, jak gdyby wstrzymywała oddech przez ten cały czas. Rozglądała się wokół siebie, przymrużyła oczy nabierając ostrość. Ujrzała świeżo zakopany grób Camill. Ze zdziwieniem zauważyła, że siedzi. Nic jej nie ciągnie, nic jej nie szarpie. Wytężyła wzrok i spojrzała na zegarek. Było wpół do jedenastej. Szybko przeanalizowała sytuacje. Dziesięć minut mniej więcej mogło by jej zająć przeprawienie się w miejsce, w którym, jak mniemała, stała przed kilkoma sekundami. Tak, akcja mogłaby się potoczyć w taki sposób, mając w zanadrzu taki odstęp czasowy. Ale jednak siedziała, nic jej się nie stało. „Czy to mógłby być sen?” – wyszeptała. Zerwała się z ziemi i ruszyła pędem do bramy, nie oglądając się za siebie wybiegła na, oświetloną już, ulicę.
Dziewczyna szła trochę ponad półtorej godziny, mijając pod drodze „miejsce wypadku”. Oklejone było żółtą taśmą, policja nadal sprawdzała teren w celu znalezienia czegoś co mogłoby wyjaśnić daną sytuację, z tego względu, że nie znaleźli sprawcy. Sprawdzano auto po rejestracjach, dziwnym jednak trafem nie istniała osoba do której je przypisano. Ivy nie potrafiła tego wyjaśnić, lecz uważała, że takowego sprawcy w ogóle nie było. Zauważyłaby przecież gdyby ktokolwiek wydostał się z samochodu, choć to było opcjonalnie niemożliwe, po takim uderzeniu wątpliwe byłoby się z niego wylizać. Na pewno „sprawca” miałby poważniejsze rany, co określało szanse do minimum, że mógłby chociażby wydostać się o własnych siłach.
            Chwilę później stała już na ganku. Podeszła do drzwi i chwyciła za klamkę, nie mniej jednak dostrzegła jakąś postać kryjącą się w cieniu kolumn mających za zadanie podtrzymywać ciemno brązowy dach. Zdziwiona, wzdrygnęła się na chwilę, nie wiedzieć czemu kojarzyła jej się z tą którą wcześniej widziała w swoim „śnie”. Zdawało jej się to dziwnym zbiegiem okoliczności. Postać zauważyła, że jest obserwowana. Miała kobiecą posturę i dość wyraziste rysy twarzy, mimo wszystko Ivy jej nie rozpoznała. Puściła klamkę. Chciała już zapytać kim jest owa nowo przybyła, lecz ta ją ubiegła.
            - Mmm, hej! Jestem Amy Forquel – wyciągnęła rękę w stronę Ivy – jestem twoją nową sąsiadką. – Blondynka nie dostrzegła wyrazu jej twarzy przez okalającą je ciemność, mimo to po tonacji jej głosu odniosła wrażenie jakby Amy była niezadowolona z jakiegoś powodu.
            - Miło poznać. – odparła, niepewnie podając rękę. – Jestem Ivy Notterson, ale muszę uciekać. Śpieszę się.
            - Okej. Właściwie to ja też. – Prześlizgnęła się koło blondynki i schodziła powoli ze schodów. Ivy miała ponownie chwycić klamkę, kiedy odwróciła się w kierunku dziewczyny.
            - Emm… Dlaczego tam stałaś? Nie chcę być wścibska czy coś, ale sama rozumiesz…
            - Tak, mogło to dziwnie wyglądać… ale po prostu gdy usłyszałam, że ktoś się zbliża odsunęłam się od frontowych drzwi…
            - Okeej, – powiedziała niepewnie – to cześć.
            - Tymczasem sąsiadko.
            - Tsaa.
            Gdy weszła do domu, zaczęła zastanawiać się głębiej nad tym co ją spotkało. Rzuciła buty gdzieś pod ścianą. Była przekonana, że całe zdarzenie na cmentarzu nie było zwykłym snem, tym bardziej, że nadal czuła ból przedramienia. A jeśli? Ale jak to wytłumaczyć? – Zastanawiała się w myślach. Głupie i nieprawdopodobne. Ale czy śmierć Camill była jakoś specjalnie prawdopodobna? No jakoś nie potrafiła siebie do tego przekonać. Nie wiedziała co o tym myśleć. I do tego jeszcze ta Amy… Wątpiła w to, że gdyby ktoś chciał się zwyczajnie przedstawić, próbowałby ukrywać się na ganku. Na ganku? No i do tego o tej godzinie. Nie, zdecydowanie podejrzana sytuacja. A co jeśli za tym wszystkim stoi jedna osoba? Ymmm… i co to mówiła Camill? „Uważaj na Nią, będzie próbowała ponownie…”
            Blondynkę wytrącił z zamyślenia krzyk. – „Boże! Czego znowu?” – Jęknęła pod nosem kiedy uświadomiła sobie do kogo należał.
- Ivy! Jvy! Jesteś! – Natasza rzuciła się na Ivy, ściskając ją tak mocno jakby planowała na nią zamach.
            - Mhm. Jestem. – odpowiedziała zdziwiona. „Natasza? Przytuliła mnie ze zmartwieniem? A może ja nadal śpię na cmentarzu?” – pomyślała.
            - Dlaczego nie odbierasz telefonu? Mama pojechała cię szukać. Martwiłyśmy się! Nie rób tak więcej! – Przybrała surowy ton głosu.
            - Byłam na cmentarzu… U Camill, a telefon zostawiłam w samochodzie. Na tylnym siedzeniu. Wyciszony. – odpowiadała krótkimi zdaniami, przez zmieszanie. – Przepraszam… Zwyczajnie się zasiedziałam.
- Zadzwonię do mamy, powiem, że już jesteś.
- Okej. Ja zrobię nam późną kolację.
            - Dobra już dzwonię. Kolacja to fajny pomysł. Umieram z głodu! – obdarzyła siostrę tęsknym spojrzeniem i rozpłynęła się w salonie.
            - Umieram… Wyszukany dobór słownictwa. Ona to wie jak mnie pocieszyć. – powiedziała pod nosem.
            Dziewczyna czuła się nieswojo. Wolałaby być ignorowana, jak wcześniej, teraz jest pod silnym nadzorem. Nie była co do tego przekonana. Czuła się jak osoba chora psychicznie… No może i niewiele brakowało, ale to było frustrujące. Nie przywykła do czułych wyznań ze strony siostry. Nigdy nie były przyjaciółkami i jakoś żadna z nich nie próbowała tego zmienić. Może i Ivy samolubnie do tego podchodziła ale, jakoś nie specjalnie chciała, żeby to się zmieniło. Lubiła ich niemą relację. Ivy bardzo kochała siostrę… na swój sposób. Rzuciłaby się za nią w ogień, ale nie chciała powierzać jej swoich spraw, czy sekretów, to była jej prywatność i nie chciała, żeby to dotyczyło Nataszę. Kiedyś spędzały każdą chwilę razem, i lubiły to, z czasem zaś przyszła obojętność.
            Dziewczyna wyciągnęła produkty potrzebne do gofrów. Nagrzała gofrownicę, robiąc w tym czasie ciasto, cynamonowe, takie jakie lubiły. I jakie uwielbiała Camill. Wlała gotową już masę do formy i zaczęła po sobie sprzątać. Dopiero teraz dostrzegła krew na swojej prawej dłoni. Po chwili spostrzegła, że wydobywa się spod rękawa, chwyciła papierowe ręczniki i powierzchownie wytarła. Odgięła go lekko i zdumiona nie widziała żadnej rany. Wyrzuciła ręczniczki do śmietnika. Wróciła do gofrów zdekoncentrowana. Po chwili były gotowe. Wzięła dwa, polała syropem klonowym i wgryzła się w pierwszego z brzegu.  
            -Wreszcie jesz. – Powiedziała Rosalie z powagą, opierając się o framugę drzwi, na co ta tylko kiwnęła twierdząco głową. – Dobrze, że do nas wracasz. – Ivy ignorując to stwierdzenie powiedziała.
            - Przepraszam, że nie zadzwoniłam, ale zostawiłam telefon w samochodzie
            - Wiem, usłyszałam wibracje jak jechałam. – Podeszła do Ivy, przyciągnęła ją mocno do siebie i pocałowała w czoło.
            - Dość tych czułości. Idę do siebie. Dobranoc.
            - Dobranoc skarbie.                                
            Ivy wzięła gofry i ruszyła schodami do góry. Przeszła korytarzem na wprost i skręciła do swojego pokoju. Połknęła gofra niemal w całości, a następnie postanowiła wziąć gorący prysznic. Wyjęła z szafy bieliznę i ubrania w których zazwyczaj poruszała się w domu, szare wynoszone dresy i czarną koszulkę na długim rękawie. Weszła do łazienki i zaczęła się rozbierać, najpierw zdjęła marynarkę, dlaczego  jest cała wilgotna? – zastanawiała się, zaraz po niej sukienkę, już wiedziała, że to nie był deszcz, spryskiwać czy podobne ustrojstwo. Cała się kleiła od krwi. Jej własnej. Podbiegła do lustra, krew sączyła się z czterech paskudnych, długich śladów, jakby Freddy Krueger pociął ją swoimi nożykami. Ale to nie on to zrobił. Dziewczyna nie zdołała zauważyć ani sprawcy, ani przyjrzeć się kobiecie stojącej nieopodal. Była zagubiona. Wskoczyła pod prysznic i puściła letnią wodę. Zaczęła zmywać z siebie obfite ślady czerwonej cieczy. Zetknięcie ran z wodą wywołało nieprzyjemne pieczenie. Woda w brodziku momentalnie przybrała inny, rdzawy odcień. Dziewczyna jednym szarpnięciem zdjęła gumkę z włosów, na co te falując opadły na jej nagie ciało. Odkręciła mocniej ciepłą wodę i osuwając się po ścianie usiadła. Przyjemnie parząca woda uderzała o jej nogi. Ivy zaczęła cicho łkać, i wyszła dopiero w momencie, w którym woda stała się lodowata. Owinęła się długim białym ręcznikiem i wyciągnęła z apteczki bandaż i gazę. Przez krótką chwilę zajęła się swoją ręką. Ubrała się we wcześniej przygotowane ubrania i weszła do pokoju.
            Była wściekła, nie wiedziała na co lub na kogo. Wrzuciła ubrania lepkie od krwi do kosza na pranie. „A dlaczego one nie są pocięte?” – zastanawiała się na głos, cedząc każde słowo. Patrzyła z pogardą na wszystko co ją otaczało. Następnie zmiękła delikatnie, podczołgała się do łóżka i uklękła przed nim, nieco z lewej strony. Chwyciła pudełeczko, które następnie położyła na parapet. Odszukała też dwa koce i latarkę. Otworzyła szeroko okno i wyszła przez nie na dach. Z nieco bardziej spadzistego miejsca skręciła dwa razy w lewo. Była tam bardziej wygładzona powierzchnia. Rozłożyła w tym, dość wąskim miejscu, jeden koc a drugim się otuliła. Obejrzała zawartość skrzynki bardzo dokładnie, a ból w jej sercu nie miał zamiaru ustąpić. Jej niewidzialna, można by rzec wyimaginowana, rana się pogłębiała.
           
            Rosalie była szczególnie niespokojna. Oddychała z uporem maniaka. Serce niemal wyskoczyło z jej klatki piersiowej. Gnała jak najprędzej do swojego pokoju. Trzasnęła drzwiami. Upadła na podłogę. Spazmatycznie się wijąc i płacząc szukała wytchnienia. Rozległy pisk, przypominający głośny jęk wydobył się z jej gardła. Krople potu nagromadzały się jedna po drugiej. Drapała uparcie lewą dłoń, chwilę później drapała rozmazując na niej wyłącznie krew. Wiedziała. Nie chciała tego. Nie może nic zrobić.

            Ivy spostrzegła, że zaczyna świtać. Zerwała się z miejsca i powróciła do swojego pokoju trzymając w ręku koce i skrzyneczkę. Wchodząc przez okno zahaczyła nogą o parapet i uderzyła o podłogę. Zajęczała i puściła szkatułkę. Poczuła ból prawego przedramienia. Ostry, piekący ból. Coś jej się wbiło którąś z „ran”. Usiadła lekko oszołomiona. Przejechała po przedramieniu dłonią lewej ręki. Chwyciła to co w niej tkwiło. Zaklęła pod nosem i pociągnęła. Potwornie ją to zabolało ale postanowiła skupić uwagę na tym czym jest owy ostry przedmiot. Kluczyk od szkatułki. Kluczyk. Z wisiorkiem. Kluczyk? Przecież swój miała na szyi. Upewniła się łapiąc go pomiędzy palce. A to, oznaczałoby... Nie! To nie możliwe. Przecież sama go zakładała Camill… A jednak…
            Rozległy się kroki. Ivy rzuciła się panicznie w stronę łóżka. Okryła się niechlujnie kołdrą odwracając się plecami do drzwi. Charakterystyczne skrzypnięcie drzwi i cichutkie stąpanie stóp. Dziewczyna zacisnęła powieki, udając, że śpi. Rosalie wiedziała, że Ivy udaje sen, odpuściła sobie jednak komentarz. Dziewczyna poczuła dziwny chłód. Oddychała równomiernie. – przynajmniej się starała. Poczuła jak matka lekko przeczesuje dłonią jej włosy. „Dzięki Bogu, że już jesteś.”- Wyszeptała jej do ucha. Ivy domyśliła się, iż matka musiała do niej zajrzeć, gdy ta była na dachu. Ale dlaczego? Blondyna nadal miała zamknięte oczy, czuła na sobie wzrok Rosalie. Po chwili ta westchnęła cicho i wyszła z pokoju. Ivy wolała unikać z nią takich rozmów. Coś mimo wszystko nie pasowało do układanki. Przeciągnęła się na łóżku i odwróciła w stronę drzwi. Na etażerce obok łóżka dostrzegła swój telefon. – po to przyszła. Żeby go oddać.
            Poczuła się winna, że myślała w taki sposób o matce. Chyba za bardzo przejęła się, tym, że nie powinna teraz ufać nikomu. Ale przecież nie mogło to dotyczyć jej matki. Nie mogło! Wyjęła spod poduszki wisiorek Camill, który tam pospiesznie schowała gdy usłyszała kroki. Obróciła go w palcach. I co teraz? To był ciężki tydzień.

            Idzie swobodnym krokiem. Rozgląda się. Stoi tam gdzie mieli się spotkać. Czeka. Ile może czekać? Ciemna, wysoka i potężna wierzba płacząca wydaje się być tego poranka szczególnie smutna, chora. Uśmiech pojawia się na twarzy na samą myśl. Yhymm… Dostrzega go. Idzie rozluźniony, uśmiechając się nonszalancko. Nie spieszy się. Widoczna złość okala osobę stojącą w cieniu drzewa. Powinien biec i błagać o wybaczenie.
            - Nie spieszyło ci się.
            - Znam się na swojej pracy, więc nie mów mi jak mam ją wykonywać.
            Patrzy mu w oczy, uśmiecha się delikatnie. Prawie sympatycznie. Nagle mężczyzna upada na kolana i zaczyna krzyczeć. Uderza plecami o podłoże. Od łokcia do dłoni, od wewnętrznych stron rąk, jak niewidzialnym pazurem powstają dwie długie i głębokie rany. Zaczynają krwawić. Mężczyzna milknie, spazmatycznie próbuje złapać oddech. Powstają zasinienia na szyi.  
            - Ja stawiam warunki, a ty je wykonujesz.
            Mężczyzna oddycha z ulgą. Wszystko co go dręczyło, uciekło. Wstaje powoli, jego rany jakby zaczęły się goić w przyspieszony sposób. Stoi na równych nogach. Patrzy na osobę w cieniu z pogardą, splunął bezczelnie odchodząc. Nic nie odpowiada. Zaciska dłonie w pięści i pruje przed siebie.


_________________________
Dziękuje kochani za 500 wyświetleń ! 
Zapraszam do komentowania . :D Nutki na dziś to ♥Shirt ▼Dirty  

15 komentarzy:

  1. Naprawdę świetnie piszesz, jestem ciekawa co będzie dalej ;) w jednym zdaniu masz błąd: "Charakterystyczne skrzypnięcie drzwi i cichutkie stąpanie stup." Stóp pisze się przez 'ó'. Nie piszę ci tego na złość tylko żebyś poprawiła;) Kiedy będzie następny rozdział bo nie mogę się doczekać? Jestem ciekawa co będzie dalej;) Pozdrawiam, Blackberrie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha! Dzięki, pisałam tak na szybko wczoraj i nie sprawdziłam błędów o.O

      Usuń
  2. Nolaxox9
    Lubię, lubię, lubię!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem mega zaskoczona! :) Z każdym rozdziałem wprowadzasz ciągle coś nowego ;) Nie mogę się nadziwić jak doskonale potrafisz oddać uczucia i opisujesz wszystkie miejsca. To niebywały talent. Rozwijaj go, bo z pewnością Ci przyniesie mnóstwo dobrego.
    Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że z chęcią kupiłabym Twoją książkę :) <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie masz pojęcia jak cieszyła mi się mordka jak to czytałam! Dziękuję . :D

      Usuń
  4. Dobra, podoba mi się. ALE:
    1. NIE MOGĘ ODRÓŻNIĆ JAWY OD SNU.
    2. TO WSZYSTKO BYŁO BARDZO NIEZROZUMIAŁE.
    3. WIEM, ŻE UMIEŚCIŁAŚ ZDJĘCIA, ALE MÓW CZĘŚCIEJ W JAKIM WIEKU SĄ BOHATEROWIE (MNIE TEŻ TO DRĘCZY)
    .4. CZEKAM NA WIĘCEJ

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1. Właśnie o to chodziło, a konkretnie, żeby czytelnik poczuł się równie zdezorientowany co bohaterka.
      2. Niektórych sytuacji nie można od razu wyjaśnić, bo nie byłoby sensu czytać dalej.
      3. Umieszczę wiek pod zdjęciami, i gdzieś wcisnę w przyszłych rozdziałach. :)
      4. Już w sobotę. :D

      Usuń
    2. 1. Ale to odstręcza od czytania.
      2. Nie chodzi o wyjaśnienie, ale i zrozumienie.
      3. Ja zwykle nie oglądam zdjęć, ale jak myślę, że ma 15 lat i nagle słyszę o Malrboro, to...
      4. Super

      Usuń
    3. Dobra, postaram się nad tym popracować . :) I co do wieku, to się zgadzam, więc możliwe, że zobaczyłaś w kolejnym rozdziale, na życzenie, napisałam wiek :D

      Usuń
  5. A ja się pytam, gdzie kolejny rozdział????�� Miał być dzisiaj a tu co? Nie ma... Czekam na niego z niecierpliwością�� Blackberrie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo, bardzo przepraszam! Spotkał mnie nieoczekiwany zbieg akcji :(

      Usuń
  6. Zauważyłam drobne błędy, tu i ówdzie brak przecinka, ,,oczy nabierające ostrość'' (ostrości), ale ogólnie kibicuję i czekam na rozwój wydarzeń. Podoba mi się to, że nie lecisz z akcją na łeb na szyję i zatrzymujesz się, żeby wykreować postaci i kontakty między nimi.

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdział naprawdę super :) dobre opisy relacji i przeżyć wewnętrznych tak jak pisałem wcześniej, ale mam dwa ale i nie dają mi spokoju :)
    - Wydaje mi się, że przy uderzeniu w człowieka kierowca nie byłby ranny, w sensie byłby w szoku i tak dalej ale pasy przytrzymały by go przed wypadnięciem przez szybę co w zderzeniu z miekkim obiektem jakim jest ciało stanowi jedyne zagrożenie :P
    - Opis kiedy zauważyła krew, nie wiem jak inni ale chyba zareagowłbym co najmniej strachem gdybym zauważył krew nieznanego pochodznia :) i żadnego opisu dotyczącego rany :P czy boli, swędzi itd. Tak troszkę nijaka reakcja na rany kłute/szarpane/cięte.
    Oczywiście nie mówię tego ze złosliwości, ogólnie bardzo mi się podoba więcej dialogów i niespieszny rozwój akcji. Dodatkowo zakończenie, takie klimatyczne. Życzę powodzenia w pisaniu a tymczasem zabieram się za kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz racje! Bardzo cenna spostrzegawczość. A co do rany, tu bardziej miało być pokazane jaką rolę odgrywa mózg, ponieważ człowiek w większości przypadków gdy nie jest świadom, że coś mu dolega, zwyczajnie nie czuje ani bólu, ani przyjemności. Dopiero gdy włączy te partie odpowiedzialne za analizowanie, dostrzega tak naprawdę całą istotę rzeczy. Przynajmniej ja tak mam :D

      Usuń
    2. Haha :) częściowo tak ale to nie do końca poprawna definicja, bo chodzi raczej o szok spowodowany gwałtownym bólem, wtedy faktycznie możemy nie wiedzieć co się dzieje. W taki zestawieniu faktycznie opis dobry :)

      Usuń